.
Godzina 6:20
Kawa wypita. Red Bull, w torebce, na później. Opracowania – są! Idę. Cholera, deszcz pada, muszę się wrócić, po parasolkę. Jeden, dwa, trzy… dziesięć! Dobra spadam, bo się spóźnię!
Szlag by to! Czy właśnie teraz musiało się obluzować zapięcie w bucie? Nie wracam się, nie ma mowy! Zaraz będę na przystanku, to sobie naprawię zapięcie, w super nowych pantofelkach! O masz, autobus! Biegiem! Uf, zdążyłam!
Jezu, ale się zdyszałam, chyba czas nad kondycją popracować. A oni czego się gapią?!
Wiem, że wyglądam "jak woźna w dzień nauczyciela" i że dzisiaj nie jest niedziela. Lepiej jak popatrzę w notatki, za czterdzieści minut mam egzamin, z polskiego!
Godzina 7: 57
Oho, jacy wszyscy pilni, na ostatnią chwilę, cisza na korytarzu, jak w pogrzebowym. Zaraz przyjdzie babka, może jeszcze coś powtórzę. Teraz ten łazi. Szwędacz mu się włączył? Zaraz dziurę wydrepcze! Ileż to można spacerować, w tę i z powrotem? Oczywiście, musi przede mną, jakby nie mógł gdzie indziej!
Godzina 8: 15
Trzy tematy, jeden do opracowania.
Dobra, biorę Moliera; „ Skąpiec” i „ Świętoszek”.
Od czego by tu zacząć, może bohaterowie w „ Świętoszku”; Tartuffe, Orgon, Elmira… jak ten syn się nazywał? Kleant? Nie, Damis! Boże drogi, jak czegoś nie pokręcę to będzie święto! Dobra pisze, bo szkoda czasu.
Godzina 8 : 43
Błędy, szybko, nie zdążę! Szkatółkę czy szkatułkę. Ryzyk – fizyk, napiszę przez u otwarte.
Te "byki" to mnie kiedyś wykończą. Ale nabazgroliłam, oby tylko polonistka rozczytała.
Egzamin napisany, co ma wisieć nie utonie! Spoko, czwórka powinna być, o ile nie przekroczyłam limitu błędów.
Godzina 9 : 35
Biologia zaliczona, jeszcze tylko angielski. Ciekawi mnie, co z matmy będzie jutro, na egzaminie. Na pewno funkcje, albo wielomiany. Nie no, na pewno funkcje, przecież cały semestr je klepaliśmy. A jak jednak wielomiany, to leżę! Dobra, czas na Red Bulla…
Chyba za wcześnie, go wypiłam, ale mi ręce latają. Jednak egzaminy po wieloletniej przerwie to za duży stres, jak dla mnie.
Godzina 9: 45
Co, zadania tekstowe? Zakres z gimnazjum? Jakie gimnazjum? Ja nie z tych czasów, do cholery! Masakra! Z pewnością, do jutra, wszystko sobie przypomnę! Świetnie! Teraz to już jestem mega wkur…!
Godzina 17 ; 25
Wreszcie do domu. I z czego ja się cieszę? Wrócę, to pierwsze co, muszę do matmy siadać. Jedyna pocieszająca rzecz, że podczas jazdy autobusem odpocznę.
Czy ja wspominałam, że jestem bardzo tolerancyjna? Nie? To może i lepiej, bo właśnie mam poważne zachwianie, owej tolerancji. Ja wszystko rozumiem, że ludzie są chorzy, że potrzebują troski, że różnie się zachowują… ale, czy właśnie dzisiaj, teraz, koło mnie musiała usiąść, ta chora dziewczyna? Nie dość, że co chwila się wydziera i pojękuje, to jeszcze ma jakąś nietypową chorobę sierocą, bo zamiast kiwać się w przód i tył, to kiwa się na boki! I tak jebut mnie, co chwila w ramię! A jej mamusia, co przystanek mówi, że zaraz wysiadają i tak już piąty jadą. Nie wytrzymam zaraz! Co ona ma na ręku? O matko, całe przedramię; rozdrapane, pokrwawione, w jakiś strupach, fuj, obrzydliwe! Zaraz mnie uwali, a ja tak na galowo.
Boże jeszcze jedna przesiadka i zdejmę wreszcie te obcasy, albo "łobczasy" lub „śpilki", jak to znajoma "zza Buga" powiada. Eh, głupota już przeze mnie przemawia…
Dobrze, że miejsce siedzące trafiłam, teraz ja, siedzę z brzegu. Nie będę się patrzeć w okno, po lewej, bo facet pomyśli, że lukam mu w książkę. Najlepiej na wprost. Dobrze widać drogę, fajne te nowe autobusy, duże szyby… A ta po prawej, co tak na mnie zagląda? O nie! Następna! Ta, przynajmniej ma w dobrym kierunku tę chorobę sierocą, tylko czy musi, co trzy sekundy wychylać się i na mnie ślipieć? Wiem, może spojrzę na nią znacząco, to przestanie się na mnie patrzeć! Nie, nie przestanie! Ma taki tik nerwowy.
Chyba zaraz się rozpłaczę, ja chcę do domuuuuu!
Godzina 19: 10
Gdzie są klucze? Jak to dobrze, że mąż z dzieckiem, jeszcze jest u siostry. Zaraz wgramolę się na fotel i wynagrodzę sobie ten popaprany dzień, pyszną kawą.
O żesz ty! Już sobie kur… odpoczęłam! Może slalomem dojdę do czajnika, co by nie nadepnąć na żadną zabawkę.
O nie, tego to już za wiele! Dobrze, że tylko dwie komory są w zlewie, bo jakby pan mąż, miał ze trzy albo i ze cztery, to przypuszczam, że też by je zgrabnie zagospodarował.
No to jeszcze sprzątanie, zmywanie i można usiąść do nauki!
.