Przyszło nam zamieszkać z dynią,
wyrośniętą ponad miarę.
Sześciu chłopa nawet siłą,
nie da ruszyć takiej wcale.
Podła rośnie na rabatce,
wypijając soki z ziemi
i nie skończy, nim nie zacznie
widzieć jak całkiem zwiędniemy.
Korzeniami już oplotła
nasze nędzne, kruche ciała.
Pewnie śmierć warzywa spotka,
jeśli dłużej będzie stała.
Więc my z prośbą do robaka,
aby dopadł wielką bestię
gdzieś od spodu i znienacka
zanim całkiem ogród sczeźnie.
Ten zagwizdał, skrzyknął kumpli
po czym przegryzł grubą tykwę.
Tydzień cielsko bani żuli,
a nie dzień jak trwa to zwykle.
Lecz nim zjedli tak rzekł robal:
Wśród kolegów jest artysta,
który nas przekonać zdołał,
że on dynię wykorzysta.
Do straszenia, moi drodzy,
w końcu Halloween za pasem.
Dynia duża? Nic nie szkodzi.
Skoro wyżreć twarz jej da się.
Będzie nochal, wielkie oczy,
a na dole trzy zębiska.
Niech po grządkach wzrokiem wodzi
i prócz soków strach wyciska.