Nigdy więcej, sama sobie tego nie zrobię!
Tak, wiem "nigdy nie mów nigdy", ale w tym przypadku, chyba każdy mnie zrozumie. Wyobraźcie sobie swoje urodziny bez tortu, bez ciasta, bez ciasteczka, bez czekoladki i nawet bez cukierka. Okrutne, prawda? Może nie dla każdego, ale dla łasucha, którym niewątpliwie jestem, to wręcz katorga.
Może od początku.
Jak już wspomniałam, jestem łasuchem. I nie udaję przed nikim, że tak nie jest. Nie tłumaczę się, że nie wiem czemu przytyłam, skoro tak mało jem. Nie wmawiam nikomu, że to opuchlizna głodowa itp. Po prostu kocham słodycze i już. Dlatego też ciężko jest mi zgubić kilka kilogramów. Diety nie potrafię utrzymać. Ćwiczyć mi się nie chce, więc jest tylko jedno wyjście. Przestać jeść słodycze.
Zastanawiacie się czy podjęłam to wyzwanie?
Niestety tak! Wpadłam na ten durny pomysł w tłusty czwartek. Wiadomo, że tego dnia szczególnie wieczorem, już nikt nie może patrzeć na słodycze. Jedząc ostatniego pączka, praktycznie na pierwszym już się siedzi. Wydaje się, że zapas cukru w organizmie, zrobiony na rok. I właśnie wtedy podjęłam lekkomyślną decyzję o poście na słodycze. Pomyślałam, że przez czterdzieści dni niejedzenia słodyczy, sukces gwarantowany. Minimum pięć kilogramów w dół. Wtedy pomysł wydawał mi się wręcz genialny, gdyby nie mały szczegół, że po drodze do świąt wielkanocnych, mam urodziny.
Pech chciał, że w dniu urodzin wypadła mi druga zmiana. Z racji obostrzeń i pandemii w kraju, dla bezpieczeństwa, miałam być w firmie zupełnie sama. W domu rano, niestety nie spotkała mnie żadna niespodzianka, mimo że marzyłam o torcie. Pomyślałam, że chyba w dniu urodzin, to mogę zrobić sobie dyspensę. Tylko nie było do czego, chyba zapomnieli. Nawet córka nie zrobiła laurki, jak zawsze. Będąc w pracy łudziłam się, że jak wrócę do domu, to będzie na mnie czekać niespodzianka. Słodka oczywiście.
Miałam rację, niespodzianka była i to jaka!
Mąż czekał na mnie z pięknym bukietem kwiatów. A córka trzymała w ręku, nieporadnie i niezwykle kolorowo, zapakowany prezent. W środku była bombonierka i to moja ulubiona w fajnym metalowym opakowaniu, które wykorzystam do "przydasi". Córcia niecierpliwie przebierała nogami, poganiając mnie, żebym szybciej otworzyła. Wtedy nawet do głowy mi nie przyszło, że w środku nie ma czekoladek. Natomiast był list! Własnoręcznie napisany przez moje dziecko, na mojej starej papeterii, którą jej dałam do zabawy.
- Mamusiu cieszysz się? Zobacz tyle razy mówiłaś, że marzysz o prawdziwym liście, więc ci go napisałam. Cieszysz się, cieszysz?
- Tak kochanie dziękuję bardzo, a gdzie są czekoladki, które powinny być w środku?
- Zjadłam mamusiu, żeby ci przykro nie było, bo ty przecież pościsz.
- Wszystkie?
- Tak.