Ale sie porobiuło, wszyskie siedzom wew chaci, bo wicie tero panuje wirus, to i my ze starym siedzimy. Jak lodówka pusta, to trzebno iść do sklepu po sprawunki. Ino wtedy moge szpycnuńć na innych, ino każden taki sam, bo wszyskie majom maski na gymbie. Lumpy poprane, nawet te co nie noszune. Wyglancowałam całkom chate, posprzuntane barzy jak na wiegie świynta. Stary nawet wzion sie do porzuntków wew piwnicy.
Cingiem sie ino gapimy wew telewizur, a i tak nic ciekawegu nima, bo cingiem jakiesik powtórki abo komunikaty o wirusie. Namawiajom, coby wszytko załatwiać wirtualnie.
Mojemu staremu zez tych nudów to całkiem odbiło. Wpirw wyszyściuł wszyskie wyndki i te błyskotki co je zabiroł, jak sie tośtali zez Biniem na ryby, już żem myślała, że łon taki porzundny, ale nie. Przytośtoł do stołowegu wielgachnom miske zez wodom, postawił na podłodze. Kanapki zez leberom i kilka piw ustawiuł na komodzie, potym usiod na niom i udawał że łowi ryby.
Rynce mi opadły, pytom gu co jest lołz, a ten mi goda:
- Ty mela nie marudz, bo wirtualnie rybów nie byde łowić, wole udawać, że jezdem na rybach. Wszysko mom ino Binia brakuje.
No i sami widzita, co jo zez tym moim mom.
No to do nastympnygu. Mela zez Poznania.