Pewnego dnia urzekł mnie ten metal
Czułem się dobrze w jego towarzystwie
Chłodny, wyrafinowany niczym kobieta
Jego uczucia stały mi się bliskie
Patrzyłem jak się w nim myśli odbijają
Każdego dnia widziałem w nim swój uśmiech
Ludzie nie doceniają tego co mają
A kiedyś w końcu wszystko uśnie
Metal, jak metal posiadał zanieczyszczenia
Trudno przytulić, nie mówiąc już o pocałunku
Niestety coraz bardziej nabierały znaczenia
Stop ten, nie był już pewien swego wizerunku
Chciałem uformować z niego wszystko to co dobre
Jednak wystraszył się mego nacisku
Nie mając planu, nie było to zbyt mądre
Bał się, że będę chciał dać go do odzysku
I teraz wchłania myśli wszystkich , cechuje go bierność
Ten metal jednak zasługuje na więcej
Traci swój połysk, wtapiając się w codzienność
Myśląc, że puste jego serce
Widzę w nim czystość, on woli swój brud
Nie wierzy w siebie, nikomu nie ufa
Lecz, gdy nadejdzie jutro, zdarzy się cud
Przestanie być metalem, który tylko siebie słucha