Znów w ten zimowy wieczór, zatruty pustką życia,
zjawiła się bezdomność ubrana w letni płaszcz.
Dziurawe buty niosą nadzieję bez pokrycia,
a napotkana wzgarda piętnuje szarą twarz.
Samotna, zagubiona, zdążając gdzieś ulicą,
dostrzega magię świateł tańczących pośród drzew.
W rytm lampek na choince gałązki je kołyszą,
wsłuchując się, jak płynie radosnych kolęd śpiew.
Cóż robić ma w ten wieczór, gdy brak własnego kąta:
czy sięgnąć po wspomnienia, by zdławić w sercu żal,
czy z losem się pogodzić i duszę dziś wysprzątać,
by w cichej samotności znów przeżyć Willi czar?
Choć miejsce jej przy stole, jak nakazuje zwyczaj,
nakrycie pozostanie nietknięte przez ten czas,
bo honor, chociaż głodny, znów pewnie nie skorzysta,
zadumę i współczucie zostawi pośród nas.
Od lat zajmuje lokum w kanale ciepłowniczym,
gdzie chowa pusty talerz i potargany koc.
Tu wigilijne dania w marzeniach znów policzy,
przy mrugającej świeczce zanuci „Cichą noc”.
Bezdomność nie choroba, nie trzeba kwarantanny,
sumienia wytłumaczeń, by móc odwrócić wzrok,
wystarczy dobre słowo z talerzem ciepłej strawy
i zostawione miejsce dla gościa – jak co rok.