Przybywam tu by napluć mi w twarz
Jest tu strach i na raz blada szata
Oplata moją głowę rozsupłać węzeł
To jest sztuka trudna, żmudna wręcz
Wzrok wzniesiony ku kolorom tęcz
Precz! Krzyczę rwąc włosy, mosty
Popalone, zgliszcz już nie przekroczę
Spełnione sny prorocze, to też
Co pozostało? Mortem...
Lecz co jeśli jeszcze raz dłoń uniosę
I chwytał będę tą z ostatnich szans
Wstać jeszcze raz iść za sumienia głosem
Proste! Mówią i znów ten strach
Oni mogą a ja stoję sam środek niczego
Bladego pojęcia "Te kroki kaleczą"?
Szare dni przez palce lecą, nikną w dal
Szyje mą wnet oplata ze stali szal
Ciągnie mnie w dół jaźń na pół ze snem
Los przeplata mi głupotę z sensem
Sam na sobie wywieram presję
Chcę zmienić rzeki bieg zgniłym drewnem
Pozostają tylko okruchy w dłoni mej
Burzę zebrałem, ktoś mówił wiatr siej
Połamane gałęzie mych postanowień
W grunt wbity jest z ego korzeń
I co rusz wypuszczam liście by cień,
Okrył rzeczy istotę, mortem...