droga zaczynała się za jeziorem gdzie
topole w dwuszeregu szły na zachód
a wiatr zalotnie grał na liściach w zielone
myśli splątana różnorodność wirowała
w podcieniach
w duszy pieśń odważnie jak okręt a oczy
mokre ze szczęścia cały świat klarował się
w połowie drogi nagły strach zasiadł do stołu
jawiły się duchy nie zatrzymał ich blask domu
rodzinnego
dziś kielichy śpiewają do maków daleko do nas
pośród porannych mgieł dzwon na trwogę słyszę
jak idzie za mną znajoma suknia jest tak pięknie
szeleszczącą mowę jeszcze pamiętam z nieba znów
ukosem pada deszcz
i cóż ci powiem chwilę przed zachodem zaspały gwiazdy
księżyc skamieniał po cóż była droga trwożna i ciernista
wosk mrozi na powiekach w piersi wysychają arterie
a na niebie wciąż tylko zawiniątko myśli pieści nadzieję
chociaż serce trzepocze w zmarzlinie
Copyright by © Jan Gawarecki