Pamiętam dzień, kiedy w moim życiu pojawiła się ona. Miała na imię Alicja. Pod koniec, już po wszystkim mógłbym przysiąc, że była z jakiejś pieprzonej krainy czarów, gdzie dobro walczy ze złem, a sprawiedliwość wymierza własnym mieczem.
Kiedyś powiedziała, że mnie kocha, ale i tak musi zabić. „Nie ciebie głuptasie” odrzekła śmiejąc się czule, na widok mojego przerażonego spojrzenia, po czym pocałowała namiętnie. Następnie drażniąc się, zdjęła koronkową pidżamę i wyskoczyła z łóżka, szykując się do wyjścia. Zawsze, nim przekroczyła próg mieszkania, krzyczała „poproszę o kawę panie Michale”.
Każdego ranka, kiedy drzwi cicho trzaskały, bałem się poruszyć. Towarzyszyła mi myśl, że jeśli zbyt szybko wstanę, to tak jakbym się obudził, a wszystko, co było zniknie, jak tandetny sen. Będąc już na nogach przez kilka sekund nie oddychałem, nie potrafiłem zaczerpnąć powietrza w obawie, że nie poczuję słodkich perfum krążących w powietrzu jeszcze po wyjściu Alicji. Dopiero w kuchni, widząc jej ukochany kubek, który każdego ranka ustawiała obok ekspresu, gotowy do wypełnienia kawą, z ulgą wciągałem powietrze. Pogwizdując wesołą melodię, przejętą od tej szalonej kobiety, uruchamiałem obcą dla niej maszynę, z której w magiczny sposób wydobywała się czarna jak smoła kawa. Zawsze w weekendy, bo Alicja mimo pracy w domu, sobotę i niedzielę robiła sobie wolną, z zaciekawieniem obserwowała ekspres mówiąc z poważną miną, że nigdy nie pojmie jak go obsługiwać, wtedy serdecznie się śmiałem, ale ona przeszywała mnie spojrzeniem wyrażającym „nie powiedziałam nic śmiesznego”.
Alicja była malarką. Słusznie ktoś, kiedyś powiedział „artyści mają nie po kolei w głowie”. Ta kobieta faktycznie zdawała się nie do końca zrównoważona, była infantylna i taka bezbronna. To właśnie najbardziej w niej kochałem. Miała w sobie coś, co kazało się nią opiekować i rozpieszczać.
* * * * *
Bałem się jej obrazów, tych malowanych po zmroku, w dni, kiedy z natury rozgadana, niespodziewanie milkła. Wtedy nie schodziła rano do pracowni, lecz całe godziny spędzała wciśnięta w fotel, wlepiając nieobecne spojrzenie w telewizor. Wieczorami wstawała i bez słowa opuszczała mieszkanie.
Te malowidła mroziły krew w żyłach. Ciemne i zimne barwy, niezidentyfikowane postaci w dziwnych, niekiedy okropnych pozach. Widać było, że Alicja ukrywa coś w tych obrazach i chyba nie chciałem wiedzieć co.
Pamiętam jej pierwszą apatię, gdy już u mnie zamieszkała, martwiłem się cały dzień, podsuwając jej pod nos własnoręcznie przyrządzane pyszności, w zamian dostawałem brak jakiejkolwiek reakcji, nie zaszczyciła mnie nawet mrugnięciem. Zadręczałem się, rozmyślając co zrobiłem lub powiedziałem nie tak. Gdy zapadł wieczór, a Alicja nie zmieniła pozycji, postanowiłem nakłonić ją do rozmowy. Usiadłem na stoliku przerywając linię łączącą jej wzrok z telewizorem, po czym zacząłem wygłaszać delikatną mowę, jak do obrażonego dziecka, prawiąc frazesy, że nie należy się tak zachowywać, ignorując otoczenie, ponieważ martwię się i nie wiem co jest grane. Po moich morałach zapadła cisza, czekałem, przeszywając Alicję spojrzeniem. Chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, kiedy nagle wyskoczyła z fotela krzycząc, abym dał jej święty spokój i przestał traktować jak dziecko. W pośpiechu zgarnęła z komody pędzle i wybiegła z mieszkania. Przestraszyłem się. Przestraszyłem się, że właśnie ze mną zerwała, że już więcej jej nie zobaczę, że coś może się jej stać. Wybiegłem za Alicją, szukając po całym osiedlu. Na próżno.
Kiedy wróciłem do domu byłem spanikowany. Nie wiedziałem co robić i gdzie jej szukać. Chciałem zacząć obdzwaniać znajomych, wtedy mnie olśniło. Niezwłocznie zszedłem do piwnicy, w której niedawno urządziliśmy pracownię Alicji. Poczułem ogromną ulgę, widząc ją przy sztaludze z pędzlem w ręku. Niezauważony wycofałem się, nie chcąc przeszkadzać. Poszedłem spać, żeby następnego dnia w pracy nie być jak zombie.
Koło czwartej nad ranem poczułem jak Alicja wtula się w moje plecy. Rozbudziła mnie muskając kark. Ustami odnalazłem jej nagie piersi. Tego ranka kochaliśmy się dziko i namiętnie.
Kilka godzin później wszystko wróciło do normy. Nim zadzwonił budzik, a drzwi cicho trzasnęły usłyszałem radosne „poproszę o kawę panie Michale”. W tamtej chwili wiedziałem, że już jest w porządku. Nie wracaliśmy do poprzedniego dnia, z czasem przywykłem do jej stanów apatii i nie próbowałem więcej pocieszać, a powtarzało się to przynajmniej dwa razy w miesiącu. Zaakceptowałem te chwile jako część życia z tą niezwykłą kobietą. Powtarzałem sobie, że to skutek uboczny naszego pokracznego szczęścia.