"Wstawaj Ciulu!", zaskrzeczał komputerowo zmodyfikowany głos, w akompaniamencie wibracji telefonu komórkowego, który pod ich wpływem, powoli zbliżał się do krawędzi nocnej szafki. "No co jest?", powtórzył głos, "Matka nie nauczyła? Kto rano wstaje, ten nie jest frajer! Dajesz małolat, z wyra i ciśniesz pompki na dzień dobry!" Mark sięgnął ręką po telefon, by wyłączyć irytujący budzik, ale zamiast tego, nowiutki, dotykowy cud techniki, wylądował na podłodze, nie przestając wibrować i wrzeszczeć na właściciela, głosem wypitego smerfa. W końcu zwlekając się z łóżka, Mark podniósł telefon i uciszył wściekły budzik, który właśnie oznajmiał, że w życiu nie widział większego nieroba. Zegar pokazywał pięć minut po dziewiątej, co oznaczało, że za półtorej godziny zacznie się coroczny festiwal chciwości i zwierzęcej rywalizacji.
Ludzie uzbrojeni w swoje karty kredytowe i gotówkę oszczędzaną na tę właśnie okazję, przypuszczą zmasowany atak na jego miejsce pracy. Mark nienawidził wyprzedaży, zwłaszcza tych przedświątecznych. Wprowadzały nieopisany chaos, który zdawał się rozprzestrzeniać jak wirus, a nawet szybciej. Najgorszy był czarny piątek. W zeszłym roku, jego kumpel Steve ucierpiał dość poważnie, kiedy grupa napalonych na przeceny telewizorów maniaków, przygniotła go do metalowej bramki. Skończyło się na pękniętych żebrach, a miesiąc później Steve opuścił szeregi sklepowych ochroniarzy. W tym roku miało być inaczej. Mark dotarł do sklepu niedługo po dziesiątej. Ogromny parking marketu był zapełniony po brzegi, ludzie parkowali swoje samochody nawet na trawnikach. Musiał się przeciskać przez podekscytowany tłum, zanim jednak zdołał dotrzeć do wejścia, zobaczył jak kierownik, sygnalizuje zza drzwi, że tędy nie da rady i trzeba iść naokoło. Mark jakoś przedarł się przez tłum na tył marketu, gdzie w uchylonych drzwiach dla personelu, czekał na niego Ned. - Ale pierdolnik co? - ten spojrzał na niego z wyrzutem.
- Miałeś być dzisiaj wcześniej - powiedział po chwili, jego górna warga lekko zadrżała.
Powiedziałem, że się postaram, poza tym w zeszłym roku przyszedłem wcześniej i nikt mi za to nie zapłacił. - Mark wiedział jak uciszyć Neda. Wychowali się na jednym podwórku, gdzie Ned dostawał regularne manto , a Mark ścigał jego prześladowców po każdym incydencie. Od tamtej pory Ned miał do niego wielki szacunek. Na tyle wielki, że nie potrafił Markowi niczego odmówić, co ten czasem mu wytknął, dla jego dobra, a przynajmniej tak mu się wydawało. Zbliżała się godzina zero, tłum na zewnątrz powiększał się w szybkim tempie, choć przebywający wewnątrz marketu pracownicy, zdawali się tego nie zauważać. Zostało pięć minut - załoga sklepu zajmuje swoje pozycje, zniecierpliwiony tłum robi się głośniejszy. Trzy minuty - Mark poklepuje pas i kieszenie, chcąc się upewnić, że niczego nie zapomniał. Piętnaście sekund, Ned w pełnej gotowości patrząc na zegar trzyma rękę na zamku drzwi. Jednak ku ogromnemu zaskoczeniu wszystkich, tłum zaczął rozpraszać się w popłochu. Dosłownie kilka sekund później, przez frontowe drzwi wjechał samochód, uderzając w Neda z całej siły. Ned odleciał wprost ku równoległej ścianie, na której rozprysnęła się jego krew. Parking przed sklepem wyglądał jak pole bitwy, wszędzie leżały ciała, kobiet, mężczyzn i dzieci, a wzdłuż rozciągał się gruby ślad zakrwawionych opon. Mark wybiegł z marketu i przerażony tym co zobaczył sięgnął po telefon, by wezwać gliny, jednak w tym samym momencie usłyszał z wnętrza sklepu krzyk, po którym nastąpiła potężna eksplozja. Niewielki odłamek trafił go w skroń, zwalając z nóg. Kiedy się obudził, w jego nozdrza uderzył nieprzyjemny szpitalny zapach. Otworzył oczy, ale zanim coś zobaczył napłynęły do nich łzy. Przy jego łóżku siedział Steve, co było dziwne, bo odkąd odszedł z firmy nie rozmawiali ze sobą. -Widzisz brachu?- powiedział Steve - Tyle warte jest ich życie. - Podszedł do wiszącego na ścianie telewizora, włączył go i wyszedł nie zamykając drzwi. Spikerka mówiła o krwawym zamachu sprzed kilku godzin, w którym zginęło ponad 160 osób oraz zamachowiec, po czym na ekranie pojawiło się zdjęcie domniemanego sprawcy, którym ku zdumieniu Marka okazał się... -Steve?