- W zasadzie dlaczego ty się z nim rozstałaś? – spytała, pochylając się nad klatką z chomikami.
Wyjmując zeń jednego, uniosła go lekko do góry i zaczęła przemawiać czule do zwierzątka, tak jak mówi się do niemowlaka.
– To ideał faceta. Czuły, troskliwy, opiekuńczy, zabawny, a na dokładkę nieziemsko przystojny. Więcej zalet niż wad.
- Jedna jego wada, pogrążyła nasz związek – rzuciłam sarkastycznie znad kieliszka wypełnionego winem.
Był czwartek, czyli nasz dzień przyjaźni. W czwartkowe wieczory spotykałyśmy się z Eweliną na pogaduchy przy winie. Zwykle narzekałyśmy, a to na facetów, a to na pracę, na połamane paznokcie zaledwie w tydzień po wizycie u kosmetyczki, na przeciętny status majątkowy, w którym tkwiła każda z nas. W każdym razie zawsze znalazł się jakiś powód do ponarzekania.
Dziś przechodziłam ciężki okres w życiu. Kilka dni temu rozstałam się z facetem, jak już Ewelina wspomniała, szalenie przystojnym, romantycznym, troskliwym, idealnym wprost pod każdym względem. Jednego tylko nie potrafiłam u niego znieść i nigdy w życiu tego bym nie zaakceptowała.
- Był fascynatem kuchni Wschodu. Rozsmakował się w tym paskudztwie na jakimś wyjeździe służbowym.
Ewelina przeniosła niczego nierozumiejące spojrzenie ze ściskanego chomika na mnie.
- Żartujesz, prawda? Nie wydaje mi się być to wadą. No, na pewno nie taką, która mogłaby być powodem rozstania.
- Opowiadałam ci historię, jak weszłam w posiadanie tych paskudek? – Skinęłam na klatkę, w której drugi zazdrosny chomik obnosił się ze swoim niezadowoleniem, że nikt nie poświęcił mu uwagi.
Totalnie skołowana Ewelina zaprzeczyła ruchem głowy.
- Wróciłam kiedyś z pracy, Filip był już w domu, brał prysznic. Zajrzałam do kuchni i zauważyłam na stole jakieś pudełko, a w nim coś się ruszało. Zajrzałam do środka, a tam siedzą sobie dwa chomiki i wpierniczają sałatę. Pomyślałam, że Filip zrobił mi niespodziankę, niezbyt udaną, bo ja nigdy nie chciałam żadnych zwierząt. Wiesz, całe to zamieszanie wokół nich – karmienie, doglądanie, wyprowadzanie, czyszczenie – nie, to nie dla mnie. Zresztą wszystkie one śmierdzą. – tu zrobiłam skrzywioną minę – No ale stwierdziłam, że udam zachwyconą. Takie drobne poświęcenie, w obliczu ideału Filipa, nic mnie nie kosztuje. Zresztą, pomyślałam, mieszkamy przecież razem, więc to jego wrobię w całą tą opiekę nad nimi. Zabrałam to pudło z kuchni, bo przyznasz, że to niezbyt odpowiednie miejsce na trzymanie zwierząt. W drodze do pokoju rozglądałam się za jakąś klatką, a kiedy takowej nie dostrzegłam, trochę wkurzyła mnie taka bezmyślność Filipa. Pewnie sama będę musiała zainwestować w całą tą oprawkę.
W końcu wyszedł z łazienki i krzycząc do mnie cześć, poszedł prosto do kuchni. A zaraz drze się: Gdzie moje chomiki!? Przyszłam do kuchni z jednym na ręce i mówię: Kochanie to świetny prezent, ale wiesz, co sądzę o posiadaniu jakiegokolwiek zwierzęcia… Przy czym starałam się, by nic z tego, co powiedziałam nie zabrzmiało jak pretensja czy niezadowolenie. Ale one nie są dla ciebie. I nie wiedziałam już, o co mu chodzi. Więc pytam: A dla kogo? Dla mnie. Odpowiada. A więc kupiłeś sobie dwa chomiki, wiedząc, że nie toleruję żadnych zwierząt w swoim domu? I wiedząc to, nawet nie raczyłeś uzgodnić tego ze mną? Stwierdziłam, że skoro chomiki nie są niespodzianką dla mnie, to mogę darować sobie starania bycia miłą. A wiesz co on mi na to odpowiedział? – tu zrobiłam przerwę na pociągnięcie z kieliszka – Powiedział mi, i to tak zwyczajnie, jakby nic w tym dziwnego nie było, Kochanie, to nie są nasze zwierzątka. To nasze przystawki. Rozumiesz? Miałam dokładnie taką samą minę jak ty – wycelowałam w Ewelinę wskazujący palec u ręki, w której trzymałam kieliszek. – Znalazłem świetny przepis na chomicze mięso, kontynuował, niezrażony moim szokiem. Chyba teraz rozumiesz, dlaczego te śmierdziele stały się moimi zwierzątkami, wbrew mojej woli.
- Doskonale rozumiem. – Mówiąc to, rzuciła kudłatym kuleczkom zrozpaczone spojrzenie. – Dlatego go wyrzuciłaś?
- Zrobiłam mu wtedy straszną awanturę, wyzywając od okrutnych barbarzyńców. Ale jeszcze nie to zakończyło nasz związek.
- Aż się boję spytać, co było prawdziwą przyczyną.
- Po tym incydencie bałam się wracać do domu. Zaczęła prześladować mnie uporczywa myśl, co jeszcze może wynaleźć w tym internecie. Całą drogę do domu zastanawiałam się, nad ćwiartowaniem jakiego zwierzęcia, zastanę go w kuchni. Autentycznie bałam się, że któregoś dnia znajdę na stole psa albo jakiegoś kota.
Ewelina z lekka parsknęła śmiechem.
- I co jeszcze wymyślił?
- Straciłam apetyt na dania przez niego przyrządzane. Nad talerzem zastanawiałam się, w co wbijam widelec i zaraz mnie mdliło. Ale do rzeczy. Któregoś dnia, jak zwykle wracam do domu pełna wątpliwości, z przestrachem zaglądam do kuchni, a on coś smaży i z apetytem, wręcz z rozkoszą, pogryza coś prosto z patelni. Zaglądam do miski, stojącej na stole, a tam… - samo wspomnienie wywołało u mnie odruch wymiotny.
- Chyba nie chcę wiedzieć, co było w tej misce.
- Tłuste, żółte, wijące się robale!
Ewelina podzieliła ze mną ten sam odruch.
- Wyobrażasz sobie?! On żarł te larwy ze smakiem! Nie wytrzymałam. Wpadłam w jakiś amok, kazałam mu zabierać to ohydztwo i wypierdalać z mojego mieszkania.
- I co? Wyszedł? Tak bez słowa?
- Uwierz mi, w oczach miałam czystą chęć mordu. Potulnie zwinął ze sobą miseczkę, założył buciki i już go nie było. Patelnię od razu wyrzuciłam. Oj wiesz, później, jak przyszedł po rzeczy, to chciał o nas rozmawiać, ale ja nie wyobrażam już sobie NAS, mając przed oczami widok, jak on te robale wpieprza. Przecież my się całowaliśmy! Bleeee!
Ewelina była bardzo zmieszana.
* * * *
Ewelina wracała do domu bardzo rozkojarzona i przerażona historią Marleny. Chciała jak najszybciej dotrzeć do mieszkania.
Zanim nacisnęła klamkę, wzięła głęboki oddech.
- Filip?! – Już z przedpokoju zaczęła nawoływać swojego nowego faceta.
- W kuchni! – Odpowiedział jej melodyjny głos, który zawsze przyprawiał ją o motyle w brzuchu, ale dziś miała dość myśli o jakimkolwiek robalu. Wystarczy, że wstrząsało ją na samą perspektywę pocałunku ukochanego.
Z kuchni dochodziły odgłosy smażenia. Skierowała się w tamtą stronę z duszą na ramieniu, a kiedy już do niej weszła…
Przez uchylone okno poniósł się przeraźliwy wrzask kobiety cierpiącej na arachnofobię w najwyższym stadium. Krzyk ten wypełnił najmniejszy zakątek osiedla. Przerażeni przechodnie przystawali na chwilę i rozglądali się, gotowi nieść pomoc lub ulotnić się niepostrzeżenie.