Szepczę z czułością: pajączku włochaty,
gdy we mnie wlepia cztery pary oczu,
lubię gdzieniegdzie gęsią skórkę poczuć,
nawet na plecach – poprzestańmy na tym.
Choć może brzydki, miewa parę zalet;
jak demon seksu wgryza mi się w ciało,
zrywam łańcuchy i idę na całość,
by w wyobraźni drugą siebie znaleźć.
Wiedza tajemna – kosmate pragnienia
osiem odnóży niestrudzenie pieści,
jakby na nowo pisanie powieści,
która w finale nigdy się nie zmienia.
Tajfun, tsunami – totalna zagłada,
czas uwięziony w kokonie pajęczym
cierpliwie czeka, aż ofiarę zmęczy,
by beznamiętnie ostatni cios zadać.
Nieraz ulegnie jakiejś tarantuli,
która seksownym odwłokiem go wabi,
wtedy się waham czy na miejscu zabić,
czy wybaczając, do piersi przytulić.
Wiem, że niełatwe jest życie pająka,
wszędzie się czai potępienie, wzgarda.
Ja też z zazdrości za uszy go targam
i wściekła nocą jak deszczówka wsiąkam.
Albo i gorzej, gdy złość we mnie wznieci,
nawet nie pytam czy na śmierć gotowy,
wysysam trzewia wzorem czarnej wdowy,
choć tyle z trutnia pożytku dla dzieci.