Światła przejeżdżających samochodów powoli oblizywały biuro, wędrując od lewej do prawej strony. Zaczynały leniwie na ścianie obwieszonej wycinkami z gazet, zdjęciami i sterczącymi, kolorowymi pinezkami od lat przygwożdżonymi do mapy miasta. Najpierw zachodnia przymorska strona nabierała żółtawych, mokrych rumieńców. Potem kratowane centrum, a na koniec wschodnie peryferia pełne wielkich hal, upadłych fabryk, kurczących się lasów. Plan ulic, kanałów, sieci elektrycznych i gazowych kroił dzielnice kolorowymi wstęgami sprawiając, że chociaż tutaj wyglądały barwnie. Były jasne, pełne blasku tylko przez krótką chwilę, która kończyła się razem ze słabnącym warkotem silnika oraz opon drapiących asfalt. Potem nastawał gęsty, zakurzony mrok, idealnie pasujący do lokalnego klimatu. Ta rzeczywistość rysowała się w odcieniach czerni gorszej od koszmarów ślepca. Ciężkie niczym ziemskie jądro powietrze zakładało nocny całun na opustoszałe ulice, które rano odżyją, by naładować baterie szarością słońca. Następnie cykl się powtórzy. Samochód znów przejedzie ulicą, oświetli mapę od lewej do prawej, miasto zgaśnie, by obudzić się na nową, trenowaną od lat musztrę.
Ostatni zapali się stary sejf, w rogu biura. Na moment zalśni rdzewiejąca zbroja skrywająca akta, naboje i parę sztuk broni. Opancerzone drzwi broniły dostępu do sprawiedliwości, która nigdy nie powinna być wymierzana za pomocą kodeksu karnego. To była sprawiedliwość informacji. Wszystkie szczegóły, miejsca, wydarzenia, dźwięki, a nawet oddechy były uczciwe. Nagrania, zdjęcia oraz odciski dodawały pewności. Utwierdzały w słuszności tego, co powinno się wydarzyć. Dowodziły czego nie można już było cofnąć. Drzwi skrywały prawdę przeznaczoną tylko dla wybranych. Naboje i pistolety służyły jako zapewnienie, że tak pozostanie.
Światło niechętnie wkradało się do biura na drugim piętrze, przy ulicy Nowej. Niewielkie okno wychodzące na północ wpuszczało wszystko do środka dusznego pokoju. Natarczywie ciągnęło za nieistniejące dłonie. Zupełnie, jakby strach przed wiecznym zamknięciem oznaczał samotność. Niewyjaśniona fobia upadku na parapet kazała zapraszać w gościnę smród ulicy, kurz alejek i grobowe szepty nocy. Wrzaski silników, ujadania przechodniów czy westchnienia rynsztoków zdawały się regularnym gościem. Wszystko było mile widziane. Mogło tak samo wyjść, jak wejść.
Jedynym przyjacielem szklanych wrót, była leciwa zasłonka, która notorycznie pukała we framugi. Z uporem maniaka napastowała drewniane deski, wybijając Marsz Pogrzebowy, domagając się chwili wiecznego spokoju. Dzielnie zasłaniała części szyby, broniąc wnętrza przed niechcianym, przeciągającym się blaskiem żarówek, latarni czy słońca. Jednak lata służby napiętnowały popękany materiał, który teraz tylko „musiał wystarczyć”. Wścibskie spojrzenia wciąż przekradały się pod czujnym nosem. Penetrowały pomieszczenie krecimi rzęsami, węsząc chociaż odrobiny tajemnicy.
Najlepiej wszystko wyglądało zza starego zielonego biurka, ustawionego po lewej stronie drzwi wejściowych. Siedząc w popękanym czerwonym fotelu, kwadratowe pomieszczenie wywoływało uczucie geometrycznego żartu. Zupełnie jakby gdzieś zgubiło róg czy dodało kąt. Sama ta architektoniczna groteska, zmuszała klientów do myślenia nad swoim fatalnym położeniem skoro trafili w te kręte meandry progów oraz losu.
Jednak właśnie osoba za biurkiem była pozbawiona utrapień - przynajmniej w godzinach pracy. Istniała po właściwej stronie bariery, oferując rozwiązanie problemów albo ich początek. Oferta zawsze miała cenę. Cena zawsze miała granice. A granice zawsze miały rozsądek, szacując sytuacje na podstawie oferty i ceny. Dlatego przygniecione popielniczką, maszyną do pisania i wiatrakiem biurko, stanowiło najlepszy punkt widokowy. W rzadkie pogodne dni, można zobaczyć zza podrapanego blatu, wyglądając przez próchniejące okno, lepsze jutro.
Było blisko północy, kiedy pod drzwiami przecisnęła się biała koperta adresowana do „Eligiusza P”. Dzień był istotny, chociaż pozbawiony nazwy. Startował w konkursie piękności wśród szkarad notorycznych utrapień. Można go nazwać ważnym, gdyby nie miliardy ludzi domagających się sympatii, polubień czy wirtualnych uścisków dłoni. Wieczór dwudniowych nadziei.
Odbiorca nie był obecny w biurze. Wiadomość wypisana tanim długopisem na poszarzałej kartce nie zostanie odczytana przez adresata. Wydarzenia kolejnych czterdziestu godzin potoczą się tokiem myśli autyka, nie pozwalając na zapoznanie się z informacjami, które zmieniłyby nadchodzące fatum. Czy taki jest bezsens świata, że niektóre wiadomości nigdy nie zostaną otrzymane? A może właśnie tak ma być?
Te pytania nie dręczyły już podstarzałego detektywa - właściciela sejfu oraz mapy. Trzy dekady śledzenia ludzi, okazyjnych strzelanin, pościgów i obezwładnień wyprały go z filozoficznych dylematów. Nienawidził życia, które wielokrotnie chciał skończyć za pomocą służbowej broni. Dawno stracił rachunek pędzących lat od opuszczenia prawidłowej służby. Biurokratyczne problemy posterunku zmusiły go do złożenia rezygnacji, chociaż nie broni. Zaczął działać na własną rękę z dala od psychologicznych ewaluacji i nikczemnych, skrupulatnych raportów. Stał się panem żyć. Pozbawiony kontroli wędrował przed siebie niczym leming. Płynął prądem zachcianek oraz depresji, wielokrotnie myśląc, o najskuteczniejszej terapii na życie.
Scenariusz zawsze był taki sam: siedział pogrążony w mroku i samotności, popijając whiskey, gapiąc się na naładowanego Colt Detective Special. Często trzymał ten kawałek żelastwa w ręku, a nie potrafił przystawić go do własnej głowy. Broń posiadała antidotum na kłopoty, będąc jednocześnie egzystencjalnym hazardem. Wiedział, że naboje nie działają jak tabletki przeciwbólowe - szczególnie kiedy są aplikowane bezpośrednio do mózgu. Dlatego cały emocjonalny bagaż, który targał na plecach, zdawał się ciążyć coraz bardziej. Dlatego codziennie był pogodzony ze śmiercią. Dlatego śmierć nie przerażała. Dlatego nigdy się nie cofał. Szczególnie jeśli klient płacił dopiero po wykonaniu zadania.
Aktualne zatrudnienie było idealnym rozwiązaniem. Uwięziony między niebem a ziemią, czekał na Kafkowy wyrok – proces trwał od lat. Bez szacunku dla własnej egzystencji, nie bał się jej tracić. Nie przejmowała rychła śmierć z ręki ćpuna, czy rozhisteryzowanej prostytutki. Czułby się jak latawiec spadając z klifu, próbując obrać kierunek w rzece przeznaczenia. Próżne zachcianki.
Jego życie polegało na upadku, który musiał się stać na jego warunkach. Chciał być wodospadem odbijającym się jako mgła na niewyregulowanej powierzchni wszechświata. Pociskiem w próżni. Dlatego nigdy nie przedstawiał się tak często, jak kazał do siebie strzelać. Przeważnie nie było nawet czasu na zbędne grzeczności. Każdego dnia zastanawiał się dlaczego jeszcze żyje. Ten dzień nie był wyjątkiem.
Siedział w służbowym Fordzie Pinto dopalając przedostatniego papierosa. Wysłużony samochód zdawał się doskonałym zakupem w latach osiemdziesiątych, kiedy jeszcze cenił własne życie. Nierzucający się w oczy, zielony wehikuł, był idealny pod każdym względem. Dwoje drzwi, duży oszklony bagażnik, ponętne kształty - prezentował się wyśmienicie zarówno na przedmieściach jak w zatłoczonym centrum. Miał służyć do romantycznych wypadów wzdłuż wybrzeża. Ciąć oceaniczne wichry niczym meteoryt lawę. Wyginać czas doprowadzając minuty do szewskiej pasji – a na chwilę obecną tylko jeździł.
Była żona uwielbiała śpiewać kiepskie piosenki, siedząc w fotelu pasażera, patrząc na kołyszące morską tonią fale. Do tej pory pamiętał jej kasztanowe włosy, delikatne dłonie i miękkie, pachnące wanilią usta. Tak chciał ją pamiętać. Właśnie tak ją pamiętał. Roześmianą, śpiewającą - jedyną godną pożądania kobietą w jego życiu. Ostatni raz widzieli się na pogrzebie i nigdy nie była piękniejsza. Nigdy też nie wyglądała poważniej. To nie jest jej historia.
Od afery wybuchającego Pinto samochód nabierał dodatkowych walorów. Samobójstwo było rozwiązaniem tchórzy. Bohaterowie kroczyli ścieżką ryzyka i losowych śmierci. Zdecydowanie byli też młodsi, odważniejsi, przystojniejsi, lepiej zbudowani, inteligentniejsi – lista nie ma końca.
Kółka z dymu wypadały z ust, rozbijając się o szybę jak marzenia kaleki. Szybko znikały, zostawiając po sobie mgliste wspomnienie poprzedniej formy. Był środek nocy i wszystko zapowiadało, że już teraz warto zrezygnować.
Rozhisteryzowany mąż, który wszedł roztrzęsionym krokiem do biura osiem dni temu, chciał zapłacić każde pieniądze za wierność własnej żony. Nie było go stać na każdą cenę, patrząc na podkrążone oczy i wyblakłą od odświeżaczy koszulę. Przechwalał się żeby kupić zaufanie – zagrywka desperatów. Nie miał zbyt wiele do zaoferowania, co rzucało go pod pędzące opony życia z wątpliwą gotowością. Skoro zauważała to obca osoba, wątpliwe żeby małżonka była nieświadoma owego statusu. Dziesięć lat po ślubie. Spotkali się na studiach. Miłość. Plany. Wesele. Praca. Życie. Niesamowity banał zabijający powoli szczęście od początku do nieuniknionego końca.
Facet pracował ciężko w biurze, próbując wspinać się po szczeblach kariery przeznaczonej dla bezwzględnych ludzi.
Nie był jednym z nich.
Należał do grupy nieudaczników, którzy kiedyś mieli zbyt wiele szczęścia, by zrozumieć, że jedna wygrana to za mało. Teraz po prostu obrastał rutyną codzienności, adoptując ambicje otoczenia, którym chciał sprostać.
Ona pracowała dla prywatnej firmy w marketingu, przynosząc o wiele więcej pieniędzy pod strzechę niż mąż. Na zdjęciu wyglądała jak grecka rzeźba. Spięte z tyłu włosy zakrywały kręgosłup. Idealnie dopasowane ubrania praktycznie unosiły w powietrzu zgrabne, zadbane ciało. Zaraźliwy uśmiech z pewnością kruszył lodowce. Wyróżniała się spośród grupy jak lwica na pokazie psów. Aż dziwne, że skończyła z kimś takim. Męża nie było nawet na fotografii. Dziwniejsze zdawało się, że wytrzymała tak długo nie rozglądając się za lepszymi partiami. Może należała do tych kobiet, które wiedziały, że idealnie pasują do Ferrari, ale wolą praktyczną, niezawodną taczkę?
Kwestionowanie gustów czy zamiarów nie było częścią pracy. Szukanie dowodów to esencja profesji. Dlatego, kiedy zakłopotany małżonek wyjechał pod bzdurnym pretekstem, śledztwo ruszyło. Obserwowanie celu należało do przyjemniejszych w całej karierze. Chciał pozostać niewykryty, podążając za nią wszędzie, gdzie było to możliwe.
Przerwę w pracy spędzała w kawiarni, popijając zieloną herbatę, paląc cienkie papierosy. Trzymała ustnik w dłoni niczym relikwie, którą chce się ukryć w skarbcu. To nie przedmiot był specjalny, a posiadacz.
Wracała do eleganckiego budynku niedaleko centrum, gdzie przylepiona do komputera rozpraszała się odbieraniem częstych telefonów od klientów. Nie otrzymywała dwuznacznych wiadomości na komórkę, którą zboczony maż ciągle miał na podsłuchu. Była wstrzemięźliwa i zdystansowana. Przerażała opanowaniem w sposób, który podejrzanie zniechęcał. Kompletne zaprzeczenie obrazu i opisu jednego zjawiska.
Po godzinie siedemnastej wychodziła przez główne drzwi, pozostawiając za sobą długie, pożądliwe spojrzenia mężczyzn. Nigdy się nie odwróciła. Stukot szpilek odbijał się pustym echem żądzy zaspokajanych w jednoosobowych alkowach. Nigdy nie odpowiedziała. Mówiła, gdy znała rozwiązanie. Bezsensowne pogaduchy przyprawiały ją o zaraźliwe, nieprzyjemne dreszcze. Wiedział, bo próbował.
Następna była siłownia, gdzie przez godzinę biegała, podnosiła i opuszczała co tylko się dało, różnymi częściami ciała, w różne dni tego tygodnia. Tylko tą ciężką pracą zasłużyła na uznanie.
Próg domu nasłuchiwał niepokojącego trzasku klucza w zamku dopiero po dziewiętnastej. Znajdujący się na przedmieściach budynek, był klonem sąsiadujących bliźniaków. Ze swoim regularnie strzyżonym trawnikiem i niewielkim ogrodem, pasował do scenerii zasłużonego spełnienia. Rysował krajobraz nudnych, niedzielnych obiadów, emocjonalnie grabionych liści, dramatycznych wynoszeń śmieci. Przede wszystkim nieposłusznych bachorów, które nigdy nie wyrwą się spod horyzontu przytłaczających, czerwonych dachów. Ludzie zdawali się zarażeni ideą szczęścia, która od pokoleń pochłaniała potencjał straszonych innością indywidualistów. Przekonani przez rodziców, że są chorzy społecznie, wracali do ich standardów dzięki tabletkom i terapiom.
To przesączone liberalnymi wartościami, lepkie od powielanych wzorów powietrze, unosiło zachęcający zapach grilla i mytych przez weekendy samochodów - odpowiednio zareklamowany, wpojony, a potem sprzedany standard naszych czasów. Ciężko było tu oddychać.
Od siedmiu dni obserwował wszystko, próbując rejestrować jak najwięcej detali zza pobliskiego skrzyżowania. Nuda przejmowała kontrolę nad obowiązkiem. Zdarzało się przysnąć na służbie, czy zaczytać w kolumnie sportowej. Przegapić wizytę dostawcy pizzy czekając w kolejce po papierosy, whiskey i znikome ilości jedzenia. Właśnie miał podjąć następną wyprawę do sklepu, kiedy coś poszło nie tak.
Przestraszona nagłym hukiem noc, podskoczyła na migoczącym niebie wyrwana z letargu. Dźwięk był krótki, przytłumiony, choć niósł się wygodnie jak elegancki neseser. Na chwilę blask rozjaśnił mrok sypialni, gdzie powinna spać żona klienta. Czas zatrzymał się, pozwalając adrenalinie osiągnąć wyżyny własnych możliwości. Przyśpieszony rytm zaczął opadać dopiero, gdy zrozumiał, że tylko on zareagował na głuchy grzmot. Światła pobliskich domów szczelnie chowały się w czarnych żarówkach. Pozbawione ludzkiego bodźca czekały w gotowości. Wydawało się, że nikt nie podzielił jego doświadczeń, a huk rozniósł się jak kamfora. Mieszając, perfum gnijących fałszem przedmieść z niepewnością, prosił o interwencję.
Wybiegł z samochodu, ruszając w stronę drzwi. Colt Detective Special znów zaczerpnął nocnego powietrza. Odbijając światło księżyca, gapił się metalowym okiem prosto przed siebie. Coś szeptało w mroku, że dzisiaj polała się krew. Pewność, że lepka ciecz właśnie opuszcza górę mięsa, tworząc plamy na pościeli, szybko wyważyła drzwi frontowe. Zapach prochu, dostając się do nozdrzy i płuc, zakłócał bieg po wąskim korytarzu. Grzmot podłogowych desek został w tyle, gdy detektyw stanął przed milczącą sypialnią. Już wiedział, co poszło nie tak.
Rozpoczynamy anonimowo konkurs - opowiadanie w temacie: "Zasłyszane opowieści"
W konkursie na najciekawsze drabble zwyciężył utwór "sierota" - Gelsomina
Zapraszamy do głosowania na Wiersz Miesiąca III/24
Bałagan
Moderator: Redakcja
Bałagan
- ag
- Autor/ka z pewnym stażem...
- Posty: 862
- Rejestracja: 31 lipca 2017, 10:33
- Lokalizacja: Lublin
- Złotych Pietruch: 1
- Wierszy miesiąca: 3
- Najlepsza proza: 3
KHelbig pisze:obwieszonej wycinkami z gazet, zdjęciami i kolorowymi pinezkami od lat przygwożdżonymi do mapy miasta.
a może by tak: obwieszonej wycinkami z gazet i zdjęciami, przygwożdżonymi kolorowymi pinezkami do mapy miasta.
no bo obwieszona zdjeciami i wycinkami to okej, ale obwieszona pinezkami to mi jakoś tak nie bardzo pasuje
KHelbig pisze:Sama ta architektoniczne groteska
architektoniczna?
KHelbig pisze:że niektóre wiadomości nigdy nie zostaną otrzymane?
to otrzymane jakoś tak mi tu nie pasi :hmm:
KHelbig pisze:Frodzie Pinto
Fordzie?
KHelbig pisze:Ona pracowała w marketingu dla prywatnej firmy
Ona pracowała dla prywatnej firmy, w marketingu.. może tak?
KHelbig pisze:Zapach prochu zakłócał bieg po wąskim korytarzu dostając się do nozdrzy i płuc
trochę galimatias tu się wkradł Zapach prochu, dostając(y) się do nozdrzy i płuc, zakłócał bieg po wąskim korytarzu.
Podoba mnie się to Czekam na ciąg dalszy świetne opisy i narracja
Co dziecko, którym byłeś, pomyślałoby o dorosłym, którym się stałeś? ~ Skradzione dziecko K. D.
- Dany
- Administrator
- Posty: 19751
- Rejestracja: 21 kwietnia 2011, 16:54
- Lokalizacja: Poznań
- Złotych Pietruch: 4
- Srebrnych Pietruch: 9
- Brązowych Pietruch: 11
- Kryształowych Dyń: 1
- Wierszy miesiąca: 24
Witam na Piszemy.
Masz ciekawy sposób opowiadania, ubarwiony poetycko np. :
Przestraszona nagłym hukiem noc, podskoczyła na migoczącym niebie wyrwana z letargu. Dźwięk był krótki, przytłumiony, choć niósł się wygodnie jak elegancki neseser.
Nie można powiedzieć, że treść płynie wartko, raczej toczy się sennie, jednak końcówka zaciekawiła.
Ciężkie niczym ziemskie jądro powietrze zakładało nocny całun na opustoszałe ulice, które rano odżyją by naładować baterie szarością słońca.
- przecinek przed "by"
Samochód znów przejedzie ulicą, oświetli mapę od lewej do prawej, miasto zgaśnie by obudzić się na nową, trenowaną od lat musztrę.
- przecinek przed "by"
Ostatni zapali się stary sejf w rogu biura.
- przecinek za "sejf" (jako dopowiedzenie)
Na moment zalśni rdzewiejąca zbroja skrywającą akta, naboje i parę sztuk broni.
- "skrywającą"?, chyba "skrywająca"
- przecinek przed "przy"Światło niechętnie wkradało się do biura na drugim piętrze przy ulicy Nowej.
- przecinek przed "jakby"Zupełnie jakby strach przed wiecznym zamknięciem oznaczał samotność.
- przecinek przed "wybijając" i przed "domagając"Z uporem maniaka napastowała drewniane deski wybijając Marsz Pogrzebowy domagając się chwili wiecznego spokoju.
zakończone na "ąc", "wszy" i "łszy"- (imiesłowywraz z określeniem, oddzielamy przecinkiem)
- przecinek przed "kiedy"Było blisko północy kiedy pod drzwiami przecisnęła się biała koperta adresowana do „Eligiusza P”.
- przecinek przed "chociaż"Dzień był istotny chociaż pozbawiony nazwy.
- przecinek przed "wielokrotnie" i za "myśląc"Płynął prądem zachcianek oraz depresji wielokrotnie myśląc o najskuteczniejszej terapii na życie.
- przecinek przed "zdawał" (orzeczenia oddzielamy)Dlatego cały emocjonalny bagaż, który targał na plecach zdawał się ciążyć coraz bardziej.
- przecinek przed "a" tym razem niepotrzebny.Uwięziony między niebem, a ziemią czekał na Kafkowy wyrok – proces trwał od lat.
- przecinek przed "czekał"
.- przecinek przed "spadając"Czułby się jak latawiec spadając z klifu, próbując obrać kierunek w rzece przeznaczenia
- przecinek przed "zielony" i przed "był"Nierzucający się w oczy zielony wehikuł był idealny pod każdym względem.
- jeśli martwa, to wiadomo, że była. Może: Jego nieżyjąca już żona, uwielbiała itd.Była martwa żona uwielbiała śpiewać kiepskie piosenki siedząc w fotelu pasażera patrząc przez szybę na kołyszące morską tonią fale.
- przecinek przed "siedząc"
- przecinek przed "rozbijając"Kółka z dymu wypadały z ust rozbijając się o szybę jak marzenia kaleki. Szybko znikały zostawiając po sobie mgliste wspomnienie poprzedniej formy.
- przecinek przed "zostawiając"
- przecinek przed "próbując"Facet pracował ciężko w biurze próbując wspinać się po szczeblach kariery przeznaczonej dla bezwzględnych ludzi.
- przecinek przed "by"Należał do grupy nieudaczników, którzy kiedyś mieli zbyt wiele szczęścia by zrozumieć, że jedna wygrana to za mało.
- niepotrzebny przecinek przed "jak"Wyróżniała się spośród grupy, jak lwica na pokazie psów.
- "nie rozglądając się" przecinki z obu stronDziwniejsze zdawało się, że wytrzymała tak długo nie rozglądając się za lepszymi partiami.
-przecinek przed "ale"Może należała do tych kobiet, które wiedziały, że idealnie pasują do Ferrari ale wolą praktyczną, niezawodną taczkę?
- przecinek przed "podążając"Chciał pozostać niewykryty podążając za nią wszędzie, gdzie było to możliwe.
- przecinek przed "popijając"Przerwę w pracy spędzała w kawiarni popijając zieloną herbatę, paląc cienkie papierosy.
przecinek przed "pozostawiając"Po godzinie siedemnastej wychodziła przez główne drzwi pozostawiając za sobą długie, pożądliwe spojrzenia mężczyzn.
- przecinek przed "gdy"Mówiła gdy znała rozwiązanie.
- przecinek przed "gdy"Następna była siłownia gdzie przez godzinę biegała, podnosiła i opuszczała co tylko się dało, różnymi częściami ciała, w różne dni tego tygodnia.
- przecinek przed "był"Znajdujący się na przedmieściach budynek był klonem sąsiadujących bliźniaków. Ze swoim regularnie strzyżonym trawnikiem i niewielkim ogrodem pasował do scenerii zasłużonego spełnienia.
- przecinek przed "pasował"
- przecinek przed "wracali"Przekonani przez rodziców, że są chorzy społecznie wracali do ich standardów dzięki tabletkom i terapiom.
- przecinek przed "czekając"Przegapić wizytę dostawcy pizzy czekając w kolejce po papierosy, whiskey i znikome ilości jedzenia.
- przecinek przed "pozwalając"Czas zatrzymał się pozwalając adrenalinie osiągnąć wyżyny własnych możliwości. Przyśpieszony rytm zaczął opadać dopiero gdy zrozumiał, że tylko on zareagował na głuchy grzmot.
- przecinek przed "gdy"
- przecinek przed "co"Już wiedział co poszło nie tak.
Oczekujesz komentarza do swojego utworu - inni także oczekują tego od Ciebie.
Dziękuję za pokazanie tak wielu interpunkcyjnych potknięć - przede wszystkim za cierpliwość do nich. Mam nadzieję, że niczego nie pominąłem. Nie za bardzo rozumiem problem dopowiedzenia, ale zaufam doświadczeniu autorki i zbadam sprawę. Pozdrawiam.
- Dany
- Administrator
- Posty: 19751
- Rejestracja: 21 kwietnia 2011, 16:54
- Lokalizacja: Poznań
- Złotych Pietruch: 4
- Srebrnych Pietruch: 9
- Brązowych Pietruch: 11
- Kryształowych Dyń: 1
- Wierszy miesiąca: 24
Za "sejf", a nie przed.
Dopowiedzenie, gdzie ten sejf się znajduje. Przynajmniej tak rozumiem to zdanie.
Staram się zawsze napisać, dlaczego uważam, że w tym miejscu powinien być przecinek lub nie powinien. Wtedy autor może podyskutować, bo przecież od siebie nawzajem uczymy się.
Oczekujesz komentarza do swojego utworu - inni także oczekują tego od Ciebie.