Podeszła do mnie, chwyciła za rękę i nagle wszystko zgasło. Zniknął ogień, korytarz, dom doktora. Staliśmy pośrodku polany, której koniec znaczył błękit horyzontu. Kobieta nie była już naga, miała na sobie zwiewną sukienkę w tulipany, a jej rozpuszczone włosy, mierzwił lekko wiatr. Uśmiechnęła się i złapała za moją drugą rękę; znów byliśmy w domu doktora, jednak tym razem posiadłość wyglądała olśniewająco, a sam gospodarz był znacznie młodszy. To był ich ślub, którego obraz rozpłynął się w powietrzu, po pierwszym "Tak". Potem ujrzałem poród, niedługo po tym łzy matki, kiedy patrzyła na martwe ciało noworodka. Później ujrzałem doktora, nieco starszego, który siedział zamyślony w swoim fotelu. Ktoś zapukał - Wejść.- Warknął.
Do pokoju wszedł Igor. - Sir, pańska żona sir... ona...
- No wyduś to z siebie wreszcie!
- Pani próbowała się otruć. Zadzwonić po pomoc? - Doktor nawet nie drgnął.
- Powinna umrzeć, jak mój syn - powiedział po chwili. - Zadzwoń po tę cholerną pomoc.
Obraz znowu się rozmył. Tym razem byliśmy w korytarzu, w którym wcześniej szalał pożar, jednak teraz wyglądał nietknięty. Pod jednymi z drzwi siedziała ona, jeszcze żywa i nucąc jakąś melodię, łapała w dłonie własne łzy. Podszedłem bliżej i chwytając ją za rękę, poczułem smutek, żal, odrzucenie, samotność. Każde na tyle silne, by samodzielnie rozerwać serce na strzępy. Na tyle silne, by zakorzenić w duszy nienawiść; do świata, do siebie, do życia. Kobieta wstała, otarła rękawem ściekające po brodzie łzy i ruszyła w stronę laboratorium, gdzie w kanistrze pod ścianą była benzyna. Oblała się nią od stóp do głów i ruszyła w stronę sypialni męża. - Nadal myślisz, że to moja wina. - To nie było pytanie, po chwili ciszy doktor pokiwał twierdząco głową.
- Co się z nami stało? - Nie odpowiedział. - Czy już nie jestem twoim światem? Spójrz najmilszy, ja się palę. - Wyciągnęła z kieszeni zapałki. Z pierwszą iskrą stanęła w ogniu.
Obudziłem się następnego dnia na swoim leżaku, w starym mieszkaniu. Nie mogłem sobie przypomnieć, jak i dlaczego się tutaj znalazłem. Najbardziej zdziwiła mnie klepsydra wisząca na drzwiach domu doktora, według której umarł dwa dni temu. Postanowiłem zbadać sytuację i przecisnąwszy się przez niewielką dziurę w żywopłocie, tuż przy bramie wejściowej, ujrzałem dom doktora w całej upiornej okazałości. Jednak nic nie wskazywało, aby którąkolwiek z części posesji zniszczył ogień. Wszystko, oprócz właściciela domu, zdawało się być na swoim miejscu. Zobaczyłem też, że kuchenne okno, jako jedno z niewielu, nie było zakratowane. Wrzuciłem przez nie kamień, mniejszy od mojej pięści, który z głuchym łoskotem, potoczył się po rozbitym szkle, wewnątrz było bardzo zimno. Przeszukiwałem dokumenty Szymona Potwora, mając nadzieję, chociaż na cień wyjaśnienia tego, co tu zaszło. W grubych, skórzanych teczkach, było pełno projektów, wyników badań i urzędowych listów, cała masa bezużytecznych informacji. I nagle coś mnie tknęło - Kobieta - powiedziałem sam do siebie. Przeszukując pomieszczenia domu, natrafiłem na pokoik dziecięcy. Pośrodku stało maleńkie łóżeczko w którym dojrzałem z daleka jakiś przedmiot. Podszedłem bliżej, aby się temu przyjrzeć. Niewielka pozytywka, wyglądała na nietkniętą zębem czasu, a powtarzany fragment- "Dla Elizy", brzmiał pięknie i kojąco. Było tam coś jeszcze, co zobaczyłem dopiero po podniesieniu pozytywki. Szara koperta, dokładnie taka, w jakiej otrzymałem list od UCPI; zajrzałem do niej i wyciągnąłem odręcznie napisaną wiadomość. "Synku, gdybyś wiedział jaką męką jest myśl, że nie ma ciebie z nami. Gdybym tylko mógł oddałbym swoje życie, żebyś przetrwał." Nagle, drzwi zamknęły się z hukiem, aż z dziecięcej karuzeli wiszącej nad łóżeczkiem, posypał się kurz. Ściany zaczęły czernieć, a powietrze zatruwał smród spalenizny. Drzwi otwierały się i zamykały z trzaskiem, jakby niewidzialna ręka szarpała nimi w tę i w tę; zrobiło się ciemno. W kącie pomieszczenia zobaczyłem jakąś postać. Wpatrywała się we mnie bezbarwnymi oczami, co sprawiło, że zacząłem drżeć ze strachu. - A jednak się chłopie zgubiłeś - brzmiało to jak głos doktora, jednak jakoś tak nienaturalnie martwy i zimny ton sprawił, że podskoczyłem.