to nie był zwykły cieć
lecz pasterz upadłych liści
i nie lękał się idąc ciemną aleją
grać na dmuchawie Czardasza
lecz to nie koniec tortur o świcie
multioprawca natury i uszu moich
złapał jak gitarę spalinową kosę
i na jednej żyłce dał koncert
wibrującą solówkę Metalową
skopał leżące na ziemi kasztany
i rzucił na stos uschłe włosy traw
okraszone korą od słońca ogorzałą
padł potem Tytan w cieniu ławki
wypił z lubością owocowy zajzajer
zrzucił gumofilce i onuce zgrzebne
i zasnął nim muchy opadły w locie
hrrr wrrr
czy to on chrapie
czy nie wyłączył maszyny