Kraków II
Ciocia okazała się tak dobrym towarzyszem, że zupełnie nie czułam różnicy wieku między nami. Oprowadzała mnie po różnych zakamarkach miasta, a przy tym opowiadała takie historie, których nie było w żadnej książce. Nie mogłam się nadziwić ile sklepów jest prawie na każdej ulicy, nie to co w Pińczowie. Tam dwa sklepy GS, no może trzy, i to wszystko.
Opiekowała się nami wszystkimi i dla każdego miała czas. Tacie załatwiła pracę, a dla Antosia dobrego lekarza. A dla mnie ... no właśnie, dla mnie była dobra szczególnie. To dzięki niej zaczęłam studia.
Pamiętam dokładnie te nasze początki. Każdemu z nas było bardzo trudno. Inny świat, inni ludzie.
Tato w pracy zaaklimatyzował się dosyć szybko. Mama ciągle zapominała, że po produkty na zupę nie idzie się do ogrodu, tylko do sklepu. Natomiast Antoś stale pytał- kiedy pojedziemy do dziadka. Maluch nic nie rozumiał.
Pierwsze dni na uczelni, to był prawdziwy koszmar. Nie mogłam się połapać, gdzie i o której godzinie zaczynają się wykłady. Stale pytałam napotkanych ludzi, aż pewnego dnia wracam do domu, a tu niespodzianka.
- Masz słoneczko zegarek. - W drzwiach powitała mnie ciocia - Niech ci służy, a mnie dwa niepotrzebne.
- Dziękuję ciociu, skąd wiedziałaś?
- Jak skąd. Nie trudno było się domyślić. Masz zegarek?
- No nie. To znaczy nie miałam, teraz już mam. Dziękuję ciociu. - Mocno ją wyściskałam, aż zapiszczała.
- Nie duś cioci! - krzyczał Antoś i ciągnął mnie za spódniczkę. Potem wszyscy się śmialiśmy.
Mama zrobiła pyszną kolację, a każdy opowiedział o przeżyciach dnia, dlatego wieczór minął w bardzo miłej atmosferze. Antoś jak zwykle zasnął na kolanach mamy. Patrzyłam na moją nową rodzinę, siedzącą w wysokich, wyściełanych krzesłach, za pięknym okrągłym stołem i zastanawiałam się jak wyglądałby wieczór w Węchadłowie.
Pewnie dziadek z tatą pracowaliby w obejściu, mama wypiekała chleb, a ja, pewnie bym rozmyślała o Staszku albo czytała jakąś książkę, przy lampie naftowej.
Następnego dnia zupełnie niespodziewanie od jednego kolegi z trzeciego roku, dostałam propozycję korepetycji z fizyki. Bardzo się ucieszyłam, bo fizyka, to do dzisiaj, moja pięta Achillesa. Z karteczką w ręce, udałam się pod wskazany adres. To było całkiem niedaleko uczelni, więc ze znalezieniem nie miałam większego problemu, o drogę spytałam tylko dwa razy. Właśnie chciałam nadusić na dzwonek przy furtce, gdy nagle podeszła do mnie dziewczyna. Poznałam ją, siedziała zawsze dwie ławki przede mną i bardzo często zadawała pytania wykładowcom.
- Co tu robisz? Ty też do niego na korepetycje?
- Tak. Powiedział, że może mi pomóc z fizyki.
- Dziewczyno, to wariat! On cię nauczy, ale nie fizyki. Chodź do mnie, pouczymy się razem.
- Ale ...
- Żadne ale, idziemy. Jestem Iwona, a ty?
- Zosia. Mogę iść, ale tylko na godzinkę, bo będą się w domu martwić. Pomyślą, że pewnie znowu się zgubiłam.
- Co znaczy, że się zgubiłaś? To gdzie ty mieszkasz?
- Teraz tu w Krakowie, ale przyjechałam niedawno z Węchadłowa.
- Skąd?
- To taka mała wieś, niedaleko Pińczowa.
- Pińczów, to wiem gdzie. Chodź, wszystko mi opowiesz. Babcia zrobi herbatę i da nam ciasteczka, a my sobie spokojnie porozmawiamy, a potem cię odprowadzę.
Iwona mieszkała tylko z babcią, bo dziadek, rodzice i starszy brat, zginęli w czasie wojny. Ona opowiedziała mi historię swojej rodziny, a ja swojej, tak w skrócie i od tego dnia byłyśmy jak siostry. Wszędzie razem. Prawie każdego dnia przychodziła po mnie i wtedy chętniej udawałam się na zajęcia. Byłam bardziej odważna.
Wspólna nauka to coś wspaniałego, przynajmniej dla mnie, chociaż uzupełniałyśmy się, to jej wiadomości były większe. Trudno porównać poziom szkolnictwa jaki był w Krakowie, a w Pińczowie.
Opowiadałyśmy sobie wszystko, no prawie wszystko. Prawie wszystko, bo są tematy, których nie poruszałyśmy. Pamiętam, gdy spytałam, jak zginęli jej krewni, tylko wzięła głęboki oddech, zamknęła oczy, a potem nastąpiła długa cisza. Zrozumiałam, że to temat tabu i przestałam drążyć.
Natomiast ja nie chciałam mówić o Staszku. Właściwie chciałam, ale gdy tylko pojawiał się ten temat, łzy same napływały do oczu, a w gardle zjawiała się jakaś klucha, która zatykała i nie mogłam nic powiedzieć.
Stwierdziłyśmy, że do tych tematów z naszego życia, powrócimy kiedyś tam, jak będą mniej bolesne.
cdn