Spakuję wszystko, co mnie boli
do kufra albo do walizki.
I łez zgorzkniałych pełen słoik,
by żal nie dźwigał tej nadwyżki.
Powrzucam wszystkie utrapienia,
kiecki pachnące wspomnieniami.
Nie lubię w życiu dużych przemian,
lecz nie chcę duszy złudą karmić.
Dorzucę jeszcze czarne myśli,
zużyte buty dróg zawiłych.
I ten nieznany losu wyścig,
rozgotowane w nerwach żyły.
Całą szufladę niemych wierszy,
bo one przecież nic nie wnoszą.
I chociaż boli w środku piersi,
na koniec świata pójdę boso.
I tam zostawię słów milczenie,
walizkę pełną trosk i bólu.
Czasem za tłoczno jest na scenie
i ciężko przebić warstwę muru.
Spakuję wszystko, co nurtuje,
pretensje, zgrzyty, oscylacje.
I nie nakreślę zdania piórem,
bo już minęłam weny stację.