cień mężczyzny przebiegł na skos Grójecką
pokonującego płotki i tory tramwajowe
wyłapała mrugająca uliczna latarnia
trzepoczące poły czarnego płaszcza
barwnego motyla krawatu
wchłonął go park Szczęśliwice
każde drzewo krzaczek i zielony listek
tylko plusk wody w gliniance
ruch trzciny wiódł na wyspę Kruków
a on co chwilę patrząc w niebo
szeptał już czas już czas
wymienił ze słomianym strachem
korpo ciuchy na stare ponczo z kapeluszem
zatknął srocze piórko za czerwony otok
zdmuchnął z denka gołębi puch
śledząc kierunek i siłę wiatru
spojrzał jeszcze raz w górę i ruszył na stok
przytulając po drodze wierzby kasztany i dęby
gdy klęknął przy kamiennym kręgu
miał już gniazdo z witek łozy
oraz naszyjnik z żołędzi i kasztanów
na suche liście położył cienkie badyle
wskrzeszony ogień zatańczył na nich
w rytm gardłowej pieśni wymarłego języka
a one przyszły ze wszystkich zakamarków
zdziczałe głodne bezpańskie pełne mroku
karmił je swoim ciepłem do snu kołysał
aż stali się jednością z ziemią i niebem