Wypowiedziane jedno słowo,
może okazać się ostatnim,
które, jak więzień własnej matni,
nigdy nie zrodzi się na nowo.
Przeciw rozsądnym monologom
kruche uczucia tulisz w dłoni
i nie potrafisz ich uchronić –
chodzą jak koty, własną drogą.
Nikt do niczego cię nie zmusza,
odkąd przymierzasz maskę błazna,
chociaż raz w życiu pragniesz zaznać
uczuć królika z kapelusza.
Czasem nie starczy próśb i starań,
żeby podążać jednym śladem
i nim przystroi głowę diadem,
spływa po twarzy łzawy szmaragd.
Wtedy i uśmiech jątrzy rany.
Patrząc na przyszłość z niepokojem,
sama ze sobą toczysz boje,
błądząc po nocach niewyspanych.
Ciemność uwodzi pożądanie,
gdy na ołtarzu kona światło,
już nie zapytasz, czego pragnął
oszlifowany, czarny diament.
Możesz odrzucić zbędne myśli,
stojąc samotna w mrocznej bramie
z wiarą, że kiedyś cud się stanie
i nieskończony sen znów wyśni.
Jednak na bonus z góry nie licz,
by w samotności nie rwać włosów,
gdyż to już taki chichot losu,
że jednych łączy, innych dzieli.
Bez potrząsania mądrą głową,
cisza nabiera nowych znaczeń,
bo chociaż miało być inaczej,
wyszło jak zawsze – postsztampowo.
Pewnie się czujesz zawiedzioną,
od kiedy wpadłaś w uczuć manko.
Do wczoraj byłaś aż kochanką,
od jutra będziesz tylko żoną.