co dzień wznosiłem wieżę Babel
z butelek i zbędnych toastów
o zmroku spadałem ze szczytu
do rynsztoku i rozkładu
człowieczeństwa
chciałem prosić o pomoc
lecz po przemieszaniu słów na języku
plułem bełkotem
gdy zdobyłem się na krzyk z głębi trzewi
zagrzmiał pod kopułą czaszki
i
rozsypałem się
niczym pył na wietrze
dziś zacznę sklejać
oddechy spojrzenia uczucia