pogwałcone wieko i spróchniałe deski
bielały w snopie latarki elektrycznej
kiedy rabuś przykucnięty w stęchliźnie
rozbierał kości ze złotych pierścieni
blisko do wschodu więc drżał na szczurze
wędrówki mimo woli nadając znaczenia
pokątnym chrobotaniom szybko ścinał
złocone hafty obrywał okucia aż do chwili
gdy postronki zerwało zgrzytanie od bramy
tak nagle że upadł na sześcioboczną blachę
a choć obce kroki już rozbrzmiewały przy portalu
kamiennym jeszcze światłem omiótł cynę
otrzepaną z kurzu i krzyknął ujrzawszy
swój portret trumienny