Muzyko,
Nakarm moją duszę pokarmem doskonałym,
Idealnym współbrzmieniem soczystych interwałów,
Doprawionych szczyptą orientalnej pentatoniki.
Upij kaskadą krystalicznie czystych tonów,
By zabrzmiały w mojej głowie mistrzowską polifonią.
Niech zakręcą psotne tryle, zawirują lekkim vibrato
I uderzą niespodzianie bitami prawdziwego rapu,
Zrodzonego z okaleczonych istnień, które przetrwały
(Słyszysz, jak rytmicznie biją ich serca?).
A potem uświęć moje myśli gospelową modlitwą,
Która pomoże wznieść się ponad poziom odbieranych częstotliwości.
Zaśpiewaj anielskim koloraturowym sopranem,
Rozpiętym na skrzydłach sześciu oktaw.
Zobaczysz jak dusza opuszcza bezużyteczne ciało,
Zaplątane w pajęczynę przyziemnych konfliktów.
(Tylko nie myśl o tym.)
Natchnij symfonią metalowych riffów,
Upiększ motywami celtyckich pieśni
i pozwól popłynąć drakkarem w głąb wód północy.
I nie opuszczaj mnie.
Nigdy.