Z uwagi na stan zdrowia, Bogdan został oddelegowany na obiekt stacjonarny jako operator systemu przeciwpożarowego. Adres na kwitku, Pl. Defilad 1. Swoje nowe miejsce pracy widział z każdego zakątka miasta. Pałac Kultury i Nauki, ma tylu zwolenników co wrogów. Jedni krzyczą, że to kapitalistyczny wrzód na ciele Warszawy, inni że siedziba Polskiej Akademii Nauk, dwa teatry, kino, no i przede wszystkim punkt widokowy stolicy z superszybką windą.
– Ja osobiście uważam go za pomnik, ku przestrodze: że komunizmu i socjalizmu już próbowano, no i nie wyszło to nam na zdrowie. Nie żeby kapitalizm mi się podobał, szczególnie ten krwiożerczy w polskim wykonaniu – zaznaczył Bogdan
¬¬¬
W latach ’90 – 91 pracował w Wydziale DB PKiN. Pierwszego dnia, po rozmowie z komendantem, przydzielono mu anioła stróża. Anioł to był tylko z nazwy. Wysuszony i wychudzony staruszek o głosie jak nienastrojone skrzypce, przedstawił się jako Janek.
Bogdan myślał, że nie wytrzyma z nim nawet jednej godziny, pomylił się z kretesem. Dziadek był niesamowity, transformacja nastąpiła popołudniu, gdy wyszli pracownicy biura. Zjedliśmy obiad w pakamerze, a on zajrzał przy okazji parę razy do szafeczki. Nawet głos mu się poprawił jakby łańcuch w rowerze towotem nasmarował. Tylko zapach tego oleju był inny. Dopiero po miesiącu uznał, że chłopak jest na tyle zaufanym człowiekiem, że poczęstował go tym bimberkiem. Nazywał go duchem puszczy Kozienickiej, faktycznie od pokoleń jego rodzina pędziła go na moczarach w głębi lasów. Po kilku dawkach język mu się rozwiązywał i zaczynał opowiadać. Miał o czym, był na posterunku od 1955 roku, czyli od samego początku.
– A ty wiesz, ile pięter miał mieć Pałac – zapytał Janek
– No tyle ile ma winda na wyświetlaczu 33 – odpowiedział
– Nu i skąd ty masz wiedzieć, ile miał mieć, jak ty nie wiesz, ile teraz ma – fuknął dziadek
– zbieraj się idziemy na obchód – powiedział i już leciał do windy
Wjechali ekspresową na 33, potem klatką do małej windy na 38.
– dalej to dopiero jak żarówki wymieniają i wyłączą przekaźniki radiowe – uświadomił go Janek
– to jak z tymi piętrami – zapytał
– co najmniej dwa stoją w Magdalence, ale słyszałem, że to nie wszystko – zarechotał dziadek i zaczął wspominać początki budowy.
Począwszy od dziury w ziemi, najpierw gruzy zmieszane z kośćmi i niewypałami, niewybuchami no i na kurzawce kończąc. Natrafiano również na pozostałości fortyfikacji carskich, lochy i korytarze prowadzące w kierunku Wisły, Cytadeli i pomniejszych fortów obronnych. Wszystkie takie znaleziska przejmowała specjalna grupa. Mówiono, że część zasypano lub zamurowano wejścia, ale inni szeptem przekazywali sobie w zaufaniu, że modernizowano a nawet dobudowano jakieś nowe. Potem na to wszystko zmontowano olbrzymią konstrukcje żebrową z żelazobetonu zwaną płetwami wieloryba. Ile przy okazji zakopano sprzętu i pozostałości wojennych mało kto wie. Niektórzy wykorzystywali olbrzymi dół jako wysypisko śmieci. Ponoć do najgorszych robót wykorzystywano, pozostałych przy życiu więźniów NKWD z obozu reaktywowanego na miejscu getta. Chodzili w obszarpanych niemieckich mundurach i byli non-stop pilnowani przez uzbrojonych gwardzistów. Po zakończeniu prac ziemnych zniknęli na zawsze, mówią, że ich duchy straszą w lochach pod pałacem. Samo budowanie pięter w górę to już poszło w miarę szybko, wiadomo prezent Stalina i cały naród odbudowuje stolicę. Otwarcie i defilady przy każdej okazji, urozmaicały szary świat kolorowymi flagami i pochodami warszawiaków.
– no dobra my tu gadu gadu a obchód trzeba zrobić – Janek podniósł się z fotela w szatni
– od czego zaczynamy – zapytał Bogdan.
– od Sali Kongresowej, za tydzień Kaszpirowski będzie czarował ¬– dziadek przeciągnął się aż zatrzeszczały stawy.
Gdy wyszli z monitoringu, Bogdan chciał się skierować do wyjścia na zewnątrz budynku, ale zaraz Janek zaczął go opiepszać.
– No i gdzie leziesz, pamiętaj my nie wychodzimy na dwór, chyba że na spacer –łajał go – muszę cię jeszcze dużo nauczyć.
I tak zaczęli co służba chodzić po labiryncie z korytarzy technicznych, strychów a nawet rewizji systemu wentylacyjnego. Z Pałacu Młodzieży przez kino do Muzeum Techniki, z teatru Studio przez piwnice poziom I, do Sali Kongresowej i z powrotem do teatru Dramatycznego. Jako pracownicy PKiN mieliśmy zawsze wejściówki na wszystkie imprezy i spektakle teatralne. Bogdan ukulturalnił się w tym okresie za wszystkie czasy, na każdej służbie był na projekcji filmu w kinie, na próbach lub spektaklach teatralnych. Wszystko w ramach pracy, jako ochrona ppoż. Czasami można nawet było dorobić. Np. na takiego Kaszpirowskiego można było kupić wcześniej po dziesięć biletów, oczywiście ze zniżką dla pracowników. W dniu występu szarlatana, przebitka była dziesięciokrotna a i rodzinę można było wprowadzić. To był szał, adin dwa tri czetiry, a imprezka trwała potem do rana. Z takich większych imprez, zapadł mu w pamięć spektakl „Tamara” z całą plejadą polskich gwiazd. Już same próby były dziwne, aktorzy nie grali na scenie tylko chodzili po całym teatrze. Premiera była bardzo widowiskowa, na wejściu każdy z gości poczęstowany został kieliszkiem szampana. Każdy dostał też specjalny program, z wyjaśnieniem jak może się poruszać w trakcie spektaklu. Można było wybrać za jakim aktorem chce się iść albo w którym miejscu obserwować przedstawienie. No i jak wszyscy ruszyli to dopiero była jazda. Na każdym piętrze coś się działo, na dużej Sali, na małej i na korytarzach, i w kuluarach. Nawet Bogdan dostał zadanie, w pewnym momencie musiał czekać w przedsionku klatki schodowej, aby podać ogień Markowi Walczewskiemu który grał El Comendante. Na stolikach stały kanapki, ciastka i wino dla gości, a w czasie antraktu podano gorący posiłek. Nigdy więcej, poza pałacem Bogdan nie uczestniczył w takiej imprezie. Gdy goście z aktorami opuszczali teatr, ochrona, strażacy i bileterki pomagali technikom i sprzątającym przygotować budynek na następny dzień. Potem tych co chcieli odwożono do domu, większość zostawała do rana. Była wyżerka i popitka, więc można było się zabawić.
Po pól roku Janek usiadł wieczorem koło Bogdana, wypili po szklaneczce bimbru.
– Chyba już czas, żebyś poznał najniższe kondygnacje – powiedział dziadek
– Ok jestem gotów – potwierdził strażak.
-- Wszystko musisz zapamiętać, nic nie możesz zapisywać, rysować mapek. Jeśli złapią cię w dolnych korytarzach mów, że zabłądziłeś podczas obchodu. Nie powołuj się na mnie, zaprzeczę wszystkiemu – Janek był ostrożny.
- Wiesz, jak budowali pałac natrafili na dawne carskie fortyfikacje, pozostałości Cytadeli Warszawskiej. Tunele prowadzące w różne kierunki, większość zasypanych albo zalanych. Wiesz tutaj kurzawka wszędzie, niecka wiślana. Niektóre tunele zabezpieczyli, wybudowali nowe, wstawili sporo nowoczesnej elektroniki. Ciągle kręcili się smutasy w garniturach i NKWD. Resztę opowiem ci podczas spacerów. – dziadek zmęczył się przydługim dialogiem.
Snuli się przez kilkanaście następnych służb jak cienie, coraz niżej i dalej. Czasami spotykali różnych ludzi, niekiedy musieli się gęsto tłumaczyć a niekiedy po prostu uciekać. Im dalej tym było coraz tłoczniej. - Trzeba na razie zawiesić nasze przechadzki – powiedział wystraszony Janek – to już nie tylko służby państwowe tu krążą, czerwoni spadkobiercy wprowadzili tu ludzi z miasta.
- Ok, mamy dużo innych zajęć – Bogdan miał uczestniczyć w konserwacji gaśnic i kontroli węży hydrantowych.
Ale ciekawość była silniejsza, miesiąc później, gdy penetrował przejście do tunelu średnicowego doszedł do korytarza prowadzącego do jakiś komór czy magazynów.
Były puste, walało się tylko śmieci i jakieś porozbijane skrzynie. Nagle usłyszał jakieś wrzaski i do pomieszczenia wepchnięto człowieka. Strażak nie zdążył nawet zareagować, gdy padła seria z pistoletu maszynowego. Bogdan stał jak sparaliżowany, wtedy na ułamek sekundy zobaczył w prześwicie drzwi twarz. Niestety zabójca też go spostrzegł, skierował w jego stronę broń. Suchy trzask iglicy był jak uderzenie w gong. Nigdy przedtem ani potem tak nie uciekał. Zatrzymał się dopiero przy szafce ubraniowej. Rano zostawił wniosek o urlop i zniknął z pałacu, dosłownie. Przez rok nikt nie wiedział, gdzie przebywa, nawet ZUS czy US.