Gdy wracam, czy aby na pewno.
Oczy przymykam i film się zaczyna
wyśniony jak w starym rubinie
w biało-czarnych kolorach widziany.
Tu kąty te same: jest lampa i stół,
i książki sczytane do spisu na końcu.
Jest obraz, co woła za przodków śladami
i kwiat suchy za ramę lusterka zatknięty.
Powracam do domu myślami.
Do zabaw z rozbitych kolanem,
do kromki zbyt grubo posmarowanej,
i gruszki, co siniec upadku dźwigała.
W pokojach jest pełno i gwarno
i brzęczy gdzieś mucha pod kloszem
zamknięta w pułapce z żarówką gorącą,
i smuga na ścianie świetliście drgająca.
To wszystko jak w kinie widziane,
lecz nie ma statystów, aktorów...
Jest matka staruszka dotykiem szarości
kociego miękko otulona futra.