Latoś to ino siumpi, a łod trzech dni, to lało jak zez wymborka. Dzisiej łod rana to nawet klara zaświyciuła wiync jak wpucli my ździebko śniadania, to tak kole piunty, wypryśli my zez chaci. Ciotka Hela, jo i mój stary, no i Biniu, całom feriajnom poszli my na dworzec, a tam banom do lasu na betki.
Biniu to stalował się, że na betkach się zno jak mało ktu i wi które sum do jedzy. Jo to się całkiem nie rozeznaje, ale ciotka Hela łod dawna na betki chodzi, to mi pomoże zbirać.
Mój i Biniu poszli we jednom strune, a my zes ciotkom, wew drugom. Trujoków była wuchta ale nie zbirałam, chocioż godajum, że kożdo betka jest do spucniyńcio, ino że niektóro to tylko roz. Ciotka co rusz coś najdła i gadała jak się nazywajom. Najwincy to buło czornych łepków, zielonków, troche maślaków, a i borowiki się najdły. Uszporałam troche kurek, bo lubie zes jajecznicom spucnąć. Mój to lubi sowy, ale jakokiś nie buło.
Ugadali my się, że kole jedenasty, spotkamy się na skraju lasu, tam gdzie my weszli. Tak żeby cosić spucnąć i wypić goruncom herbate zes termosa.
Czekały my zez ciotkom prawie godzine, a chłopów ani widu ani słychu. Sznytki my spucneły, a nawet ugotowane jajka. Już chciały my iść nazot do lasu, kiedy przytośtały się te papudroki. Wew kuszkach mieli puste puszki po piwach i kilka zduszonych betek, z których nie można buło nawet zmiarkować, co to sum za betki. Przytośtali się, to wilgachne słowo, właściwie, to kuszki ich przytośtały. Obijali się o drzewa i bredzili cosik pod klukom, że betków nima, a do tegu jeszczyk, chichrali sie, jak gupi do syra.
No i zrobiuł sie koniec zbirania. Trzebno było te fajtłapy zatośtać na bane, coby jakoś dojechali do chałupy.
Dobrze, że my zez ciotkom miały kuszki napakowane betkami, a nie puszkami po piwsku.
No i sami widzita, co jo zez tym moim mom.
No to do nastempnegu. Mela zez Poznania.