Pod skrzydłami anioła czarnego jak heban,
duch rycerza na koniu niby grzesznik błądzi,
po krużgankach zamczyska warownego ongiś,
które czas poprzez wieki w ruiny zamieniał.
Ogniem gore sumienie leciwego woja
(kto mu drogę zastąpił, pałaszem usieczon),
gdy do cnoty w potrzebie wyruszał z odsieczą
na niesfornym rumaku, zaprawionym w bojach.
Choć niekiedy szarżując, bułan z sił był opadł,
pod naporem wymogów i przyciężkiej zbroi,
zamiast wierzgać i kąsać, począł fochy stroić,
by potyczkę skończywszy, przystanąć na popas.
Jakby ów duch rycerza utknął w pętli czasu,
co mu pośród panienek sławy nie przysparza,
strach z wielkimi oczami maluje na twarzach,
który wielce rozwiązłym potrafi krwi napsuć.
Tak go słabość do niewiast pochwyciła w jasyr,
każąc w ślubach czystości odkupienia szukać;
jednak nim się wypełni zadana pokuta,
wszelką nieobyczajność potępieniem straszy.
Błądzi tedy przez wieki i gromami miota,
za co w niebie go czeka siedemdziesiąt hurys,
które płonąc z zazdrości, spoglądają z góry
na realne dziewice – cenniejsze od złota.