– Hej, hej, ułani! – zaintonował Gruby.
– Czy wam nie żal? – dołączył Ryży.
- Tej Haliny, tej jedynej i pośladków jej dwóch – zaryczeli pozostali, ci co byli jeszcze wstanie siedzieć przy stole.
Boguś stanął akurat w drzwiach i podziwiał krajobraz po bitwie. W zadymionym pokoju można było powiesić siekierę. Pety i puste butelki walały się wszędzie. Pod stołem dogorywał Pietras, ten ze słabą głową. Reszta była na takim levelu, że trudno było się z nimi dogadać trzeźwemu dyżurnemu. Mimo to Boguś musiał wypełnić polecenie szefa o zakończeniu imprezy.
– No, chłopaki zbierajcie się do domów. – Powiedział ostrym tonem.
–Chyba żartujesz, mamy zakończyć tak pięknie rozpoczęty dzień – zaoponował Dzikus.
– I tak wódka się skończyła – oznajmił spokojnie Dyżurny.
Tu zaczęły się negocjacje. Słychać nawet było groźby karalne i sytuacje seksualne o których fizjologom się nawet nie śniło. Chłopskim targiem doszli do porozumienia. Transport na działkę i zakupy po drodze. Na stanie agencji był zdezelowany WV bus, więc Boguś zameldował szefowi o sytuacji, wziął kluczyki i ruszyli. Wrzucili zwłoki Pietrasa na pakę, reszta poupychała się jak się dało. Dopóki nie zrobili zakupów w nocnym, jazda była spokojna. Potem rozpoczęła się jazda przez duże J. Gdy tylko ruszyli spod sklepu, otworzyli zaopatrzenie, a było tego tyle co dla kompani wojska i zaczęli degustacje. Wódkę popijali piwem, za zakąskę wystarczały sztachnięcia szlugami. Darcie mord było coraz głośniejsze. W takim zadymieniu i hałasie trudno się prowadziło. Boguś otworzył okno i próbował skupić się na drodze. Zjechał już z asfaltówki na boczną drogę, prowadzącą do działek. Nagle, tuż za głową usłyszał odgłos rzygania. Zdążył się uchylić przed strumieniem nieczystości, ale stracił widoczność przez zamazaną szybę. Próbował szybko odzyskać widok na drogę, przecierając rękawem pawia. Poczuł silne uderzenie i świat zawirował.
Gdy otworzył oczy, siedział nadal za kierownicą. Z tym, że nie było przedniej szyby, a cały pojazd był mocno powyginany. Przed nim stał nieoświetlony Duży Fiat, miał rozbite szyby i otwartą klapę bagażnika. W powietrzu unosił się silny zapach benzyny i bimbru. Ten drugi zastanowił Bogusia, w sklepie kupili tylko państwową gołdę. Drzwi Fiata otworzono z kopa, wykaraskał się z niego jakiś zakrwawiony typ.
– Jak urwa jeździsz, cepie jeden – wybełkotał.
– A tobie co? Światła koza zjadła, buraku – odpowiedział.
W tym momencie ocknął się Ryży, wysiadł z wraku i plunął jarającym się petem w kierunku troglodyty.
Czego chcesz piździelcu? Nikt cię dawno nie zglanował? – wycedził przez zęby.
Pewnie wprowadził by pytania w czyny, ale żar z papierosa upadł na plamę bimbru. Miał co najmniej siedemdziesiąt osiem gradusów, bo płomienie od razu buchnęły w niebo. Podmuch wybuchu przewrócił ich na ziemię. Bus też zajął się ogniem. Boguś rzucił się wyciągać kumpli z wozu. Odciągał ich na bezpieczną odległość i kładł w rowie. Pobiegł też po bimbrownika.
– Sam byłeś w wozie? – zapytał.
– Sam, ale rozjebałeś mi cały towar. Mój brat ci nie daruje ¬ wydukał.
– Nie pitol, trzeba uzgodnić, co powiemy policji – Boguś już przewinął w głowie kilka scenariuszy do bajki dla policji i ubezpieczyciela.
Ktoś pewnie zauważył płomienie, bo daleko na drodze zamigotały niebieskie koguty.
Co jest kurde, policja szybciej od straży pożarnej. Pomyślał Boguś.
Było za późno na jakąkolwiek akcję typu ucieczka. Zaczął więc gasić gaśnicą proszkową pozostałości z bimbru. Radiowóz zatrzymał się na bezpiecznej odległości i wyskoczył z niego znerwicowany policjant. Na razie potraktował go jak powietrze. Zaczął od razu opierniczać kierowcę Fiata. Potok jego słów zawierał taką ilość krótkich i długich oraz konstelacje seksualne o których nie wyczytasz w kamasutrze. Jeśli Boguś myślał, że już po sprawie, to zaraz został wyprowadzony z błędu.
– Niezachowanie ostrożności, za duża prędkość, czuję alkohol. Ewidentna wina – stwierdził policjant.
– Stał bez świateł, a alkohol to od niego czuć i z tej kontrabandy z bagażnika – Starał się przetłumaczyć nerwusowi.
– Chcesz to przedyskutować tu czy na komisariacie? – zapytał gliniarz.
– Mogę zerknąć na kumpli, może potrzebują pomocy – Boguś chciał zmienić temat.
– To jest was tutaj więcej? – Facet wyglądał na zaniepokojonego.
Szli w kierunku leżących w rowie, gdy nadjechał wóz OSP. Kierowca wyskoczył z wozu i gestykulując, i grożąc jakiemuś nieobecnemu zaczął kląć. Zderzak, błotnik i światła były uszkodzone. Dowódca starał się go uspokoić. Z tylnego przedziału wysypali się junacy, część już się nie podniosła.
– Kurwa, co za noc! Najpierw twój brat nie dojechał z towarem na imprezę, a teraz ten jeleń. – Dowódca zastępu zaczął się żalić policjantowi.
– Cicho głupi, to jest samochód mojego brata– zbeształ go niebieski.
– A co chcesz od tego strażaka? – zapytał dowódca.
– Znacie się? – Zdziwiony policjant zmienił ton.
– Ja znam, pamiętam, jak go odznaczali „Za Ofiarność i Odwagę” w Pałacu Mostowskich. Stare dzieje– odpowiedział dowódca.
– Ok, co robimy z tym wypadkiem?– Mundurowy chciał zamknąć sprawę.
– Jelenia mamy na pace, chodźcie rzucimy go na przód Fiata. Scenariusz taki: mój człowiek wiózł twojego brata, wpadł na nich jeleń. W uszkodzonym wozie padło oświetlenie i wtedy uderzył w jego tył WV bus. W bagażniku wieźli zapasowe kanistry z benzyną i to było powodem pożaru. Może być? – Spojrzał na policjanta i Bogusia.
– W porządku, tylko twój brat musi napędzić taką samą dawkę i razem wszystko wypijemy. A dla OSP postaram się znaleźć sponsora na nowy samochód– blatował sprawę Boguś.
Po zrobieniu zdjęć i spisaniu protokołu, strony pozbierały swoich poległych i rozeszli się w swoją stronę. Spotkali się za dwa tygodnie. Grill, dziesięć kilo kiełbasy i kanka bimbru. Oj działo się, działo