Kraków, miasto legenda, zabytki, kultura, sztuka, nauka. Oblegane przez turystów z całego świata. Mnie i mojej rodzinie, która wpadła do nas z wizytą ze Stanów Zjednoczonych, też przypadła wizyta turystyczna w Krakowie.
Wjazd do Krakowa od strony Oświęcimia niemal ideał. Droga wyremontowana, nawet zniknęło kilka fotoradarów (tak wydaje się). Dojeżdżamy do Hostelu, jeszcze tylko skręt w prawo… tu pierwsze zaskoczenie. Zakaz ruchu i drobnymi literkami, nie dotyczy – maczek, maczek… zatrzymuję się na skrzyżowaniu, starając się jak najmniej blokować przejazd. Z tyłu klakson niezadowolonego miejscowego kierowcy, daje znak żem mu drogę zablokował. Niepotrzebnie trąbi, przecież wiem. Myślę sobie – w dupie to mam, wjeżdżam! Zaparkowałem pod adresem docelowym, wyjmujemy torby, a kątem oka widzę straż miejską, wjechali i kontrolują pojazdy. Idę więc w ich kierunku - może będą ludzcy i nie wlepią mandatu? – myślę. Zaskoczenie Pan Strażnik z uśmiechem tłumaczy, że nie jest problemem moje zachowanie, na czas wypakowania toreb i załatwienia formalności mogę parkować pod hostelem. - Potem proszę wyjechać i zaparkować poza strefą ograniczenia ruchu, najlepiej na parkingu przy drodze, bo w weekendy jest niepłatny. Płatne parkingi strzeżone łupią okrutnie turystów.
Dziękuję za wyrozumiałość i informacje – pełna kultura – myślę sobie – odchodzę, aby załatwić formalności hotelowe. Potem musimy przejechać na Dworzec Autobusowy odebrać resztę rodziny.
Nawigacja prowadzi bezbłędnie do celu, tym łatwiej, że jadę za autobusem, który też podąża na dworzec. Rondo, pętla, ostry skręt w lewo, widzę drogowskaz – Dworzec Autobusowy. Trafiam do celu, ale tu, zza filara wyłaniają się jacyś mundurowi, kobieta i mężczyzna, w żółtych kamizelkach. Raczej nie kuloodpornych a odblaskowych, pewnie żeby nikt ich nie rozjechał. Zatrzymują mnie, pani coś nawija przez krótkofalówkę, pan informuje, że zapłacę mandata… Szok, zero współpracy, pani bierze mnie na strachy – wezwiemy policję… Roześmiałem się, staram się dowiedzieć, o co chodzi? Następnie wytłumaczyć, ale to jest daremne, nie ma z nimi rozmowy, chociaż, chociaż znajdują rozwiązanie – zapłaci pan 80 złotych za wjazd na teren dworca i dwadzieścia minut będzie mógł pan czekać na rodzinę na miejscu z kopertą (narysowana na jezdni)
- 80 złotych, za dwadzieścia minut? – pytam z niedowierzaniem. – Tak, ale jak pan nie chce, to może być mandat 300 złotych – uzyskuję w odpowiedzi. Cóż było robić, wyrażam akceptację na osiem dych, ale niechętnie i niechęć swoją obwieszczam podczas przeprowadzania mnie przez dworzec do kasy, gdzie ową opłatę mam uiścić. Mężczyzna prowadzący mnie stwierdza, że jest to chore, ale on tylko tutaj pracuje. Trudno się z tym nie zgodzić, pierwszy minus dla Krakowa.
Po opłaceniu kary, fartownie odbieram rodzinę, a raczej ich bagaże, bo ze Stanów przyleciało dziesięć osób i w żaden sposób nie zmieszczę ich w Mercurym Sable.
Krótki pobyt w hostelu, zakwaterowanie i ruszamy na Wawel, bliziutko bo hostel pod samym zamkiem się mieści.
Pani w okienku kasowym doradza nam, co warto zobaczyć, zwiedzić. Kupujemy bilety na polecone ekspozycje, Komnaty Królewskie, Dama z łasiczką, Zbrojownia i Skarbiec. Według mojej oceny płacimy słono za bilety. Wędrujemy zgodnie z zakreślonym przez panią planem zwiedzania. Punktualnie wchodzimy do komnat, tu jak zrozumiałem będzie przewodnik, który nas oprowadzi, opowie o historii, eksponatach… i zaskoczenie. Nie ma żadnego przewodnika, możemy sobie zwiedzać sami, a jak się nie podoba, to możemy nie zwiedzać. Dopytuję jeszcze o audio przewodnika
i dowiaduję się, że bez problemu, tylko 20 zł. Od osoby. Szybko rachuję 13 x 20 i stwierdzam – rozbój!
Znów znane słowa wiersza „cóż było robić…” ruszamy bez przewodnika. Miejsce godne, wystawy zacne, ale znów lipa. Ekspozycja jest nieopisana, nie ma tabliczek informacyjnych przy eksponatach. Zapytana pani o informacje mówi – ja jestem tu od niedawna, nie wiem nic o tych eksponatach, ale tam jest tabliczka info. Rzeczywiście w najmniej oświetlonym miejscu znajdujemy tabliczkę formatu A3 zapisaną maczkiem. Niestety ciemno, maczek, a ja bez okularów. Tak też było w pozostałych komnatach, przepraszam w jednej pani ochoczo udzielała nam wyjaśnień i opowiadała o ekspozycji. Widać właściwy człowiek na właściwym miejscu. Wawel piękny, ale niedostępny, pewnie znów zadecydowało narodowe przekombinowanie, nastawienie na komercję i zysk. Ponad jakość
i zadowolenie klienta. Opłaty parkingowe nad rozsądek wysokie, miejsc zbyt mało i nad tym warto popracować. Wielki minus dla naszej dumy, Grodu Kraka.
Oczywiście są w Krakowie miejsca godne polecenia, ludzie dbający o turystykę i turystów, ale patrząc z perspektywy jest ich zbyt mało. Większość w oczach ma mamonę.
Jeszcze jedno, co mnie zdenerwowało, Kościół Mariacki, podzielony balustradami, bez możliwości wejścia pod ołtarz, traktowany komercyjnie – zapłać i wejdź. Było mi zwyczajnie po chrześcijańsku wstyd. W innych kościołach tak nie było, na szczęście. Wyjątkowo przyjemnie
i nowocześnie (audio przewodnik) podjęto temat turystów w Kościele św. Piotra i św. Pawła. Zachęcam.
Polecam wszystkim Podziemia Krakowa, przewodnik na wysokim poziomie, obsługa ekspozycji miła
i życzliwa, wielki plus. ( posiadam namiar na przewodnika i chętnie udostępnię, Pan Paweł oprowadza po całym Krakowie, warto skorzystać).
Rodzina z USA wyjechała, zwiedziliśmy co tylko możliwe, zakwasy mam solidne, to znaczy, że nie próżnowaliśmy. Mam nadzieję, że Kraków pomimo wpadek podobał się i zostanie w ich pamięci na długo.